sobota, 15 grudnia 2018

Update

Ale zupełnie nie tego, czego chcieliście. Z radością donoszę, że po raz drugi przeszłam Inkwizycję, tym razem łucznikiem i jak na razie to chyba klasa, którą najskuteczniej mi się gra. Muszę jeszcze trochę pograć Kiryłem, bo tak właściwie to nie umiałam w to grać, kiedy przechodziłam pierwszy raz, a myślę, że mag ma jeszcze coś do pokazania, ale wszystko w swoim czasie. W każdym razie tak: potwierdzam moje przypuszczenia, że finałowa walka jest absolutnie banalna, chyba ani razu nie zeszłam poniżej połowy mikstur leczniczych, a końcówkę robiłam na koszmarnym, więc Coryphallus chyba się nie postawił. (Jeżu, wybaczcie). Wiecie, kto jest prawdziwym bossem na tej mapie? Ten ostatni zasrany smok z Empirse du Lion. Jezu.

niedziela, 2 grudnia 2018

NaNoWriMo 2018

Wszędzie wokół ludzie piszą relacje, to ja też napiszę, co mi szkodzi. Pewnie będę się powtarzać, ale whatever.

1. Napisałam 50k do 17 listopada, co było bardzo fajne (później niż w zeszłym roku, ale się nie spieszyłam, poza tym jest to o wiele wyższej jakości 50k niż wtedy), natomiast zła wiadomość jest taka, że mój wielki plan na 100k pierwszego tomu peżetki poszedł się gonić, bo od dwóch tygodni wszystko zupełnie zdechło i napisałam w sumie jakieś 8k i to z ogromnym trudem i jakości końcówki Anestezjologa, czyli marnej.
2. Nie wiem czemu nie uwierzyłam sobie za pierwszym razem, ani w sumie za drugim i za trzecim, ale to, na czym łapię największe faile, to druga połowa drugiego aktu. Do midpointu zazwyczaj wszystko mam całkiem dobrze przemyślane, idzie mi sprawnie... a potem wszystko zdycha i nie wiem, co pisać. Tak bardzo skupiam się, żeby mieć ten centerpiece wymuskany i wychuchany, że potem zostaje mi tylko "potem coś zrobią, gdzieś dojdą i będzie jakaś polityka". Tzn wiem oczywiście, co się ma dziać w tych kolejnych 40k i mogłabym wstawiać gwiazdki i pomijać te fragmenty, na których się blokuję. Tylko druga połowa tekstu jest cała jednym takim fragmentem. Skończyłoby się na tym, że napisałabym streszczenie końcówki tomu, co zresztą zrobiłam już w przypadku Anestezjologa i nie tknę redakcji tego kijem od szczotki przez najbliższe dziesięć lat.
3. Z dobrych rzeczy muszę przyznać, że gnębienie Kiryła jest jeszcze lepsze, niż się spodziewałam, dzięki temu udało mi się pobić mój życiowy rekord słów napisanych jednego dnia, kiedy to 11 listopada wklepałam 7,7k. Poza tym charakter Tale dość dobrze mi się wykrystalizował - może jest odrobinę inny, niż się spodziewałam, ale bardziej mi się podoba i ma sens. Poza tym oddałam swoje serce pisaniu w pierwszej osobie i zdecydowanie planuję więcej eksperymentów z narracją (tzn pierwsza osoba nie jest specjalnie eksperymentem, wszyscy i ich matka tak kiedyś pisali, ale odkryłam, że to może być dobre).
4. Poza tym jak zawsze nie byłoby mnie tu gdyby nie NaNowy Gdańsk team, bez którego napisanie tego tekstu byłoby o wiele trudniejsze, nie miałabym brokatu i creepy jednorożców, Kiryła nie goniłyby wilki i nie miałabym piosenki o Henryku Kwiatku.

niedziela, 18 listopada 2018

Done

Wczoraj skończyłam NaNo, znaczy się napisałam 50k. Co nie znaczy, że teraz będę leżeć do góry brzuchem, bo mam nowy cel, to znaczy napisanie do końca roku kolejnego 50k i tym samym skończenie tego tomu Rudego. Trzymajcie kciuki, jeszcze nigdy nie napisałam za jednym zamachem takiej ilości tekstu. Było trochę mindfucku, kiedy Kiria mi się pięknie zdekompensował, a z kolei Tale zaczyna trochę nabierać empatii.

poniedziałek, 12 listopada 2018

Życiowy rekord

Wczoraj byłam chora (to znaczy nadal jestem) i siedziałam cały dzień w domu, więc jakimś cudem tak się złożyło, że napisałam 7,7k słów. To o jakieś 1,5k więcej niż mój zeszłoroczny życiowy rekord, a wiecie... w sumie nawet aż tak tego nie cisnęłam, mam spory zapas i nie musiałam się spieszyć. No i to nie jest 7,7k bełkotu, ale zupełnie zdatnego tekstu, oczywiście jak na standardy NaNowe. Chyba sekret tkwi w tym, że zaczęłam narrację Kiryła - tak, pierwsza osoba w czasie przeszłym - i a/ ta pierwsza osoba to był naprawdę dobry pomysł, b/ wiedziałam, że akurat tego jednego bohatera będę uwielbiała dręczyć, ale nie spodziewałam się, że aż tak, poza tym największe katastrofy życiowe nawet jeszcze się mu nie przydarzyły.
Idk, mam wrażenie, że dla ludzi niepiszących to trochę dziwne, czemu pisarze tak lubią niszczyć życie swoich ulubionych bohaterów, ale to tak z miłości, żeby im się charakter odpowiednio rozwinął (jak papier toaletowy: powoli i nieubłaganie). Był kiedyś taki wspaniały komiks i teraz żałuję, że go sobie nie zapisałam, bo nie mogę go znaleźć - ale to było chyba o pisaniu fanfików (jeden pies) i szło mniej więcej tak: autor ma swoich kochanych, wychuchanych bohaterów i wszystko jest miłe, aż WYCIĄGA MŁOTEK I ROZWALA WSZYSTKO W DRZAZGI, żeby potem z trudem i oddaniem składać z powrotem połamane kawałki tak jak były wcześniej, aż znowu wszystko idzie do miłego I WTEDY ZNOWU WYCIĄGA MŁOTEK I ROZWALA WSZYSTKO W DRZAZGI.
Tak, to nasza praca. Czuję się bardzo emocjonalnie związana z tym przeczytanym dawno temu komiksem.

sobota, 10 listopada 2018

Bohater niewspółpracujący

Więc tak, Tale jest oficjalnie najbardziej niewspółpracującym bohaterem ever, a dodam, że zdarzało mi się pisać z POV Lionela Savignaca, więc wiecie. W każdym razie uznała, że będzie ze mną rozmawiać tylko w pierwszej osobie czasu teraźniejszego... co nie byłoby jeszcze taką katastrofą, w końcu to łatwy sposób wyeksponowania POV-u głównej bohaterki od POV-u Nastii, którym pisałam pierwszą 1/4 powieści. Tylko że Tale nie jest główną bohaterką całej serii, a jak już zaczęłam ją w ten sposób pisać, będę musiała to kontynuować przez kolejne 4 tomy. (Zresztą nie sądzę, żeby w ogóle pozwoliła mi zmienić sposób narracji w późniejszych częściach, szczególnie kiedy się już przyzwyczaję).
Plan jest taki, że Kiryła też będę pisała w pierwszej osobie - czasu przeszłego, but still. Tzn czas przeszły-teraźniejszy akurat mocno nawiązuje do sposobu postrzegania przez nich świata, ale że pierwsza osoba... no cóż, to jest właściwie ich historia. W międzyczasie będą się pojawiały inne POV-y drugoplanowe poza Nastią, ale oni będą konsekwentnie w trzeciej osobie (chociaż jeden gość mnie korci, żeby spróbować też czas teraźniejszy, ale to w trzecim tomie). Dlatego mam wrażenie, że mam już pobieżny schemat działania, o ile oczywiście Kiria nie stwierdzi, że Tale weszła mu na ambicję (spoiler: wyjątkowo się nienawidzą) i nie uzna, że on z kolei chce czas przyszły niedokonany w stronie biernej czy coś takiego.
Aaanyway, Tale ze mną dodatkowo nie współpracuje, bo uznała, że jej debiut jako narratorki ma mieć formę strony z pornosa. Jakbyście się zastanawiali, w jaki sposób bohater może jeszcze bardziej niewspółpracować.

wtorek, 6 listopada 2018

Raport z listopada

(Uwaha, ta notka nie liczy się do mojej normy, po prostu powinnam teraz pisać historię choroby, więc uznałam, że notka na bloga to jest to).
- Więc od czasu, kiedy ostatnio się odzywałam, zostałam ciotką. Już za jakieś dziesięć lat, kiedy moja bratanica będzie umiała czytać i komunikować logicznie swoje potrzeby, będę mogła być tą szurniętą krewną, która daje jej do czytania dziwne rzeczy. Tak, nigdy nie miałam dobrych wyników na pediatrii.
- Jestem debilem i spadłam z konia podczas zsiadania. To znaczy nie tyle spadłam, ile przesadziłam trochę z treningiem i nogi się pode mną złożyły i cały ciężar poszedł w ręce, więc chyba sobie nadwyrężyłam lewy brak, nie polecam. Potrzebuję niższego konia, ale ostatni raz, jak siedziałam na niższym koniu, zaryłam łokciem w ziemię bo debil się spłoszył i potem leczyłam rękę przez kilka tygodni.
- Moje opko na Pomieścia zostało odrzucone, bo jest za mało oryginalne. Wiecie, nie to, że mam teraz urażoną dumę czy coś, ale dostaję bardziej konstruktywne komcie na blogasku niż odpowiedź państwa redaktorstwa. Miło, że w ogóle komentują nadesłane prace, bo wcale nie muszą, ale poziom komentarza jest trochę smutny.
- NaNo ma się dobrze, chociaż piszę zdecydowanie wolniej niż w zeszłym roku, dopiero przeszłam dzisiaj 17k. No ale nie spieszymy się, mamy czas, i tak nie planowałam 100k podczas tego listopada.

sobota, 27 października 2018

Upadek

Ogarnęłam już konspekt na Rude i zostało mi jeszcze tylko dopisać parę rzeczy i poukładać retrosy, żeby stanowiły jakiś spólny wątek. Natomiast podczas pisania character arców jak zawsze zebrało mi się na myślenie. Dla trójki głównych bohaterów mam positive change arc, disillusionment arc i corruption arc, a więc widać przewagę negative change arc. Nie wiem, z jakiegoś powodu nawet jak w założeniu wszystkie moje teksty mają być pozytywne, to jak już siadam do rozpisywania ich, pisanie negative change zawsze o wiele bardziej ze mną rezonuje. Kiedyś myślałam, że to kwestia szalejącej, nieleczonej depresji, ale jak widać nie, bo nadal mam taką tendencję. Nie wiem czemu, ale upadek i katastrofa bardziej do mnie przemawiają, ale to tylko wtedy, kiedy ja coś piszę. W rzeczach, które czytam, chcę happy endów i żeby żadnemu z moich słoneczek nie stała się krzywda.
No i pewnie pamiętacie moje wieszanie psów na zakończeniu Ostatniego Maga Heroldów? Nie chciałabym czegoś takiego zrobić z Rudym, a jednocześnie Kirył (inni też, ale on szczególnie) ma taki potencjał niesienia katastrofy na niespotykaną skalę... Ciężko mi się będzie temu oprzeć, mimo że póki co mam przemyślaną fabułę całej serii i wcale nie kończy się tak tragicznie.
Już niedługo listopad i nie wiem, czy będę miała okazję napisać coś podczas NaNo (bo nawet jak skończę wcześniej, to chciałabym iść na skończenie pierwszego tomu, a to więcej niż 50k), dlatego już teraz się żegnam i życzcie mi powodzenia.
Aha, poza tym możecie być ze mnie dumni, wysłałam Władzia na Pomieścia i teraz już nie ma odwrotu.

niedziela, 21 października 2018

Pokaż swoje mordy

W sensie nie mordy na ludziach, tylko mordy ludzi. Z mojego obecnego NaNo, znaczy się z Rudego.

czwartek, 18 października 2018

Kelner, mój główny bohater jest antagonistą!

Zdarzyło mi się to dwa razy i wiecie? wiem nawet dlaczego. Słoneczniki i Rude to teksty, nad którymi bardzo dużo myślałam i w których ważne są relacje interpersonalne, mam je rozważone naprawdę bardzo szczegółowo. Przy czym ta najważniejsza dynamika jest zazwyczaj pomiędzy pewnym gronem głównych bohaterów: w Słonecznikach między Sam a Jaccą, a w Rudym między Kiryłem, Anastazją i Tale (tak, Lesedi od jakiegoś czasu nazywa się Tale, nie wiem, jak to się wymawia w Setswana, ale ja mówię tak, jak się pisze). No i na tych relacjach się skupiam, rozpisuję je sobie, ewoluuję i tak dalej. A potem przychodzi ten moment, kiedy zaczynam konstruować fabułę i korzystam z metody Weiland, a tam dość istotną kwestią jest relacja między protagonistą i antagonistą. Bo to jest istotna kwestia, mind you.
I w tym momencie dochodzę do tego momentu, że nie mam antagonisty. To znaczy jacyś tam są, ale nie są aż tak istotni, żeby napędzać całą fabułę. W Słonecznikach nawet nie jestem w stanie zdecydować, kto jest główniejszy: czy Marlena (pięść zespołu), czy Franek (yy, nie wiem, czemu w ogóle on miałby być ważny, ale takie było założenie), czy pan Łukasz (taka raczej chaotyczna siła neutralna), czy może Blackmoore (knujący Amerykanin). Jak widzicie nie ma nikogo, kto by rzeczywiście stanowił główną przeszkodę, a ich wątki tak jakby rozwiązują się w momencie kulminacyjnym na początku trzeciego aktu. Trzeci akt jest głównie o tym, co odwala Jacca po tym, jak już udało im się pokonać "tych złych". Właściwie cały trzeci akt skupia się na relacji Sam-Jacca i nikogo innego tam nie ma. Widzicie mój problem. Ta konstrukcja fabularna nie ma najmniejszego sensu, chyba że to Jacca jest głównym przeciwnikiem Sam. Owszem, jest jej bff i właściwie im na sobie zależy, ale mają konflikt interesów i rozbieżne poglądy na temat pewne sprawy, a że te sprawy dotyczą egzystencji świata...
Z Rudym sprawy mają się trochę inaczej, bo de facto miałam gotowe miejsce na antagonistę. I on jest w tym tekście i wogle, potem nawet jest istotny w drugim tomie. Natomiast doszłam do wniosku, że to nie ma sensu. Owszem, na płaszczyźnie fizycznej on jest ich przeciwnikiem, natomiast tak naprawdę najwięcej emocji i czasu poświęciłam konfliktowi na linii Tale-Kirył. Z motywów napędzających całą fabułę to właśnie tej dwójki wpisują się w temat przewodni tekstu i one dwa są ze sobą najbardziej sprzeczne, powodując konflikt w sferze emocjonalnej. Michael jest przeciwnikiem całej trójki, bo tak wyszło, ale de facto nie mają oni konfliktu w kwestii poglądów i motywów. Upieranie się na takiego antagonistę tylko osłabiłoby ogólną konstrukcję fabuły.
To są te takie nieoczywiste, drobne rzeczy, o których zaczęłam dopiero myśleć, kiedy rozplanowałam sobie te teksty na tym najbardziej ogólnym, podstawowym poziomie, który zazwyczaj jest zbyt oczywisty, żeby poświęcać mu czas przy tworzeniu konspektów. Ale teraz widzę, że mam tendencję, żeby to właśnie się sypało, a jeśli to się sypie, to posypie się też cała reszta.

niedziela, 14 października 2018

Moje teksty: update

Zrobiłam sobie dzisiaj rachunek sumienia i porządek w tekstach, więc postanowiłam wrzucić aktualizację.
1. Ruskie elfy - od piętnastu lat jestem na etapie tworzenia świata przedstawionego i chyba powoli zbliżam się do końca.
2. Rude - ma się całkiem nieźle, zaczynam je na NaNo 2018 i wiem do czego dążę jeśli chodzi o ilość tomów i całą historię.
3. Słoneczniki - kolejny tekst właściwie gotowy do pisania, tylko parę szczegółów muszę dopisać do konspektu, poza tym planuję to na jednotomową powieść. Może 2019.
4. Reptiliada - ??? nie mam nawet pojęcia, co z tym zrobić, cały świat przedstawiony jest do przebudowania i może za kolejne dziesięć lat o tym pomyślę.
5. Anestezjolog - stan napisania to jakieś 40% i trochę pracy redakcyjnej nad tym, co już mam.
6. Podróże w czasie - muszę zrobić konspekt, ale mniej więcej wiem, ile to będzie opowiadań i dokąd zmierzam.
7. Wieża (postapo) - trochę świata jeszcze do doszlifowania, ale właściwie mogłabym się już zabrać za konspekt.
8. Niemcokosmosy (Fahimi + Kessler, czyli były Reuter) - dużo świata przedstawionego do ogarnięcia, poza tym jakoś to muszę połączyć z Anestezjologiem.
9. Czarnoksiężniczka + urban/quest fantasy - świat na etapie burzy mózgów, czyli w swoim najlepszym momencie istnienia.
10. Syberia - kiedyś to napiszę. Prawdopodobnie.
11. Grzybobranie - redakcja i właściwie będzie gotowe.
12. Romanow - ostatnia korekta i wysyłam.
13. Władzio - jw.
Jak to wszystko sobie w ten sposób rozpisałam wygląda to szokująco nieźle. Prawie jak kompetentny pisarz czy coś.

Kilka rzeczy

W kolejności od najważniejszych:
- Podłubałam sobie dalej w Rudym, popatrzyłam z różnych stron i nie mam co prawda jeszcze konspektu, ale doszłam do zaskakującego wniosku, że Kiria jest w tym tekście tak naprawdę antagonistą... Tak, wiem, słyszeliście to już w przypadku Słoneczników, ale shit happens. Chyba napiszę kiedyś o tym notkę, bo zaczynam rozumieć, czemu to się dzieje z moimi tekstami. Natomiast Kiria jest antagonistą tylko w pierwszym tomie, natomiast tak generalnie w całym cyklu jest głównym bohaterem. Jak bór da, będzie to miało pięć tomów, dla których już nawet rozkminiłam z grubsza tytuły i fabułę.
- Zredagowałam wreszcie Władzia i tak właściwie dużo do redagowania nie było, kilka jakichś małych błędów logicznych, o których pamiętałam, a reszta to kosmetyka. Pisałam lepsze teksty, ale generalnie nie jest zły. Mam wrażenie, że trochę ubogo tam z emocjami, ale czekam jeszcze na opinię pierwszej instancji opiniotwórczej, a zresztą zamierzam go wysłać tak czy inaczej.
- Quest-urban fantasy wyrwało się spod mojej kontroli tak potężnie, że okazało się sequelem Czarnoksiężniczki... Z jednej strony trochę mindfuck, z drugiej to w końcu jeden tekst mniej do napisania, więc chyba jednak na tym wygrywam. Poza tym wszystko tak bardzo składa się do kupy... Społeczeństwo boi się magów i zamyka ich w wieżach? Wina Lys. Świat pokrywa pustynia? Wina Lys. Podejrzany artefakt robiący chujwieco z ludźmi? Ofc wina Lys. Jeszcze nie wiem, jaki będzie jej status, ale korci mnie wersja, że jej kult był tak potężny, że właściwie wyparł wszystkich pozostałych bogów z panteonu i została tylko ona. Typowa Lysanor.
- Zazwyczaj jak mam za mało czasu i za dużo rzeczy na głowie nachodzą mnie myśli, co by tu jeszcze zrobić, ale w sumie od paru miesięcy krążę wokół pomysłu, żeby rozpocząć serię, hm, bardzo popularno-naukowych notek o tym, co pisarz powinien wiedzieć z medycyny. Wiecie, jakieś ciekawe choroby, które można zrzucić na swojego bohatera, prostowanie popularnych mitów i takie tam. Jeszcze nie wiem, czy rzeczywiście się za to wezmę, ale jest taki pomysł.

niedziela, 30 września 2018

Więcej o drużynie

Rozkminianie Rudego ma się dobrze, dziękuję. Narysowałam nawet prowizoryczną mapę, co mi się nie udawało przez ostatnie kilka lat. No ale mapa do Rudego była o wiele prostsza niż mapa do Ruskich Elfów, bo nie musiałam kombinować, jak to Michajłowowie muszą znaleźć się na północ od Krugłowa, ale jednocześnie stanowić południową granicę kraju ze stolicą leżącą na zachodzie i nie leżeć w górach, które są na wschodzie, ale jednocześnie mieć handel ze stepami, które są bardziej na wschodzie. Tak że wiecie, w Ruskich już za dużo mam opracowanych faktów polityczno-ekonomicznych, żeby łatwo narysować mapę, natomiast w Rudym mogę sobie pozwolić na improwizację. Also, jak zapowiedziałam, zmieniam imię Lesedi, ale na razie waham się pomiędzy trzema równie dobrymi, więc muszę to sobie przemyśleć. A jak byście byli ciekawi, to na moim profilu NaNowym umieściłam już tegoroczną powieść i krótki blurb.
W każdym razie wracając do quest fantasy, to jestem już zdecydowana na siedmioosobowoą drużynę i dla ułatwienia ponazywałam ich sobie: Bohaterka, Szpieg, Wojowniczka, Łowczyni, Zdrajca, Dzika karta, Śmierć. Oczywiście będą mieli normalne imiona, ale zrobił mi się taki ładny zestaw... Idk, może w tym świecie będzie się tak nazywało siedem bóstw czy coś. Chociaż chyba u Martina było siedem bóstw? Albo pięć. Przeczytałam chyba z sześć tomów tego gościa i nadal tego nie pamiętam. Anyway, najbardziej cieszę się na pisanie Zdrajcy i Bohaterki... i w sumie Szpiega też. No i Śmierci. Welp, właściwie nie jaram się na razie tylko pisaniem Wojowniczki, ale dla niej też powoli zaczynam rozkminiać pewien wątek. Będą trzy szipy i oczywiście tak, sama jestem pierwsza do narzekania na usilne parowanie głównych bohaterów, ale czasami jest się po prostu hipokrytą... Chociaż u mnie ma to większy sens, bo przynajmniej dwa związki powodują przyłączenie się do drużyny, a nie na odwrót.
No i mam nawet koncepcję na świat przedstawiony. Jest dziwna, ale pracowałam już z dziwniejszymi światami (Grzybobranie...). Cały świat jest pustynią w której istnieją oazy, takie trochę a la jaskinie, bo w głębokich nieckach skalnych i otoczone skałami chroniącymi przed piaskiem. No i w tych oazach żyją ludzie, raczej nie wychodząc na pustynię, chyba żeby podróżować pomiędzy oazami. Natomiast w tej skale wokół drążone są olbrzymie sieci tuneli i rosną całe podziemne miasta. Tylko najbogatsza elita może żyć w oazie, a im ktoś biedniejszy, tym bardziej jest spychany wgłąb ziemi. Istnieje silna klasowość i podział na rasy, a na samym dole jest rasa uważana przez niektórych za podludzi i w Złym Imperium są traktowani jako niewolnicy - a trudno ich pomylić, bo z powodu przebywania pod ziemią są bardzo bladzi, mają popielate włosy i szare oczy, czyli generalnie są tacy dość bezbarwni. Oczywiście Złe Imperium jest złe i w ogóle, trzeba ich pokonać, ale jeszcze niedawno sporo arystokracji spoza Imperium przyklaskiwało ich poglądom, w końcu oni też byli zaliczani do rasy wyższej.
Poza tym musiałam rozwikłać problem żywienia, bo wiecie, nie ma żadnych łąk, farm i pastwisk, tylko pustynia i niewielkie oazy niewystarczające do wyżywienia całych miast. Dlatego ludzie z najniższej klasy wydobywają żywy kamień, który stanowi ich główną dietę. Nie zamierzam zagłębiać się w logikę tego, po prostu w tym świecie kopalnie produkują żywność i tylko arystokracja może sobie pozwolić na prawdziwe jedzenie uprawiane na oazach.
A więc tak, Niof znowu eksploruje temat niesprawiedliwości społecznych i grup uciskanych przez tyranię elity, a także wciąż aktualny problem, kiedy ludzie uznają innych ludzi za podludzi. Nic bardzo oryginalnego, wiem. Ale za to mam ładne szipy.

sobota, 29 września 2018

Rude

Tak właściwie, to będę pisać Rude na NaNo. I tym razem mam nadzieję, że to ostateczna decyzja, bo w październiku najwyższy czas planować i robić konspekty, a nie zastanawiać się, co ja w ogóle będę pisać. Trochę się boje, bo wiecie, Rude, moje kochane wychuchane słońce, które nigdy jeszcze nie zetknęło się z twardym i bezlitosnym światem w postaci researchu, brzytwy Ockhama i ogarnianiu świata przedstawionego. Mam dwa zeszyty notatek i czas poukładać to wszystko ładne, wypieprzyć niepotrzebne i przestarzałe informacje i jakoś zatuszować drut i taśmę klejącą trzymającą razem poszczególne pomysły.
Z dobrych wiadomości: znów będę opisywać lesbijski romans i mam nadzieję, że wyjdzie mi lepiej, bo żadna z bohaterek nie będzie stawiała tak zaciekłego oporu w maniu jakichkolwiek uczuć jak Olga.
Ze złych wiadomości: około 50k będę opisywać dwie sceny samobójcze, przy tym jedną udaną, więc będę musiała się twardo trzymać rzeczywistości, żeby nie dać się wciągnąć własnemu tekstowi w to myślenie, ale mam nadzieję, że mi się uda. To dla mnie bardzo ważne sceny i, cholera, chcę, żeby mi się udały, ale jednocześnie wiem, że mam do nich bardzo emocjonalny stosunek i to nie jest najlepsze dla zdrowia psychicznego.

środa, 26 września 2018

Fanfikocepcja

Tak właściwie, to w moim nowym zajebistym quest fantasy znajdują się i Dima, i Kirył, a raczej ich alternatywne fanfikowe wersje stworzone na potrzeby Inkwizycji, ale mimo wszystko ewoluujące z moich dwóch nienapisanych powieści będących fanfikowymi inspiracjami Eterną i Lackey. Tak. To trochę podobnie jak z Olgą, Fahimi i Kesslerem, którzy są fanfikowymi wariacjami na temat tego samego bohatera z Leijiverse. Ja wiem, z którego bagna wypełźli moi bohaterowie, nawet jeśli nikt normalny by się nie domyślił.
Ale tak poza tym jestem poważnym i kompetentnym pisarzem, a jak tylko przejdę Inkwizycję po raz kolejny biorę się za pisanie.

Quest fantasy

Okej, wytrzymajcie ze mną przez moment: mam pomysł na opko.
To było tak: niedługo po tym, jak zaczęłam grać w Inkwizycję przyśnił mi się taki bardzo głupi pomysł, mianowicie coś w stylu witchek, tylko byłoby siedem dziewczyn od barw tęczy i ich liderka, która byłaby bielą (i byłaby czarna, bo znacie moje poczucie humoru). No i cały pomysł zasadzał się na tym, że nie byłoby jak w witchkach, że dziewczyny walczyłyby jako zespół, tylko raczej mierzyłyby się z wrogami w 2-3 i głównie eksplorowałabym relacje między poszczególnymi członkiniami, no i dlatego byłoby ich tak dużo w grupie. Na szczęście - chociaż wielu mogłoby wątpić - mam jakąś samokrytykę i potrafię odsiewać pomysły, dlatego to było tylko takie ćwiczenie umysłowe, tym bardziej, że widziałam to raczej w formie wizualnej (w końcu wiecie, tęcza). Co prawda bardzo korciło mnie do wymyślania nieoczywistych skojarzeń z kolorami (wiecie, zielony - Nekropolis, czerwony - lekarz), ale nie jest ze mną aż tak źle, żeby tworzyć całe uniwersum wokół kilku głupich żartów. To znaczy jest, ale nie tym razem.
No ale dochodzimy do opka quest fantasy. Do którego nie mam na razie nic poza drużyną. Już od jakiegoś czasu chodziło za mną quest fantasy, bo jestem bardzo emocjonalnie nastawiona do Raistlina z Dragonlance, ale teraz mam poza Raistlinem jeszcze koncepcję siedmioosobowej drużyny. Nie wiem jeszcze jakie będzie to pierwotne zło, z którym będą się mierzyć, ale mam już pochodzenie i charaktery postaci i pierwotny szkic ich wzajemnych relacji. I Raistlina oczywiście, chociaż nad nim będę musiała jeszcze trochę popracować, bo nie pasuje mi do końca na swoje miejsce. Poza tym nie mam świata przedstawionego ani w ogóle niczego, ale najważniejsze to mieć priorytety i zmieniać je za każdym razem jak do głowy wpadnie jakiś nowy zajebisty pomysł.

niedziela, 23 września 2018

Nikt się nie spodziewał

Nie było mnie przez pewien czas z tego prostego powodu, że od czasu, kiedy ostatni raz pisałam, zdążyłam kupić i przejść do końca Dragon Age'a Inkwizycję. Co jest o tyle szokujące, że jak wiecie, nie gram. A jak już gram, to w dwie gry na krzyż i te gry nie zawierają w sobie jakichkolwiek elementów zręcznościowych i albo są turowe, albo nadużywam pauzy. Teraz z kolei przeszłam całą Inkwizycję w dwa tygodnie (na trudnym, nie chwaląc się, za bardzo wyexpiłam na samym początku i to mnie frustrowało).

piątek, 7 września 2018

Skończyłam Władysława

Skończyłam Władzia i jak na taki krótki tekst strasznie długo mi to zajęło, bo całe dwa tygodnie. Na szczęście w końcówce pomógł mi Sobieski (król) i soundtrack z Doktora. Zamierzam Władysława zredagować oczywiście, ale to na początku paździenika, żeby zdążył się odleżeć, a mam teraz prawie dwa miesiące na wprowadzanie poprawek.
Ale tymczasem do końca tego miesiąca powinnam wreszcie zabrać się za Anestezjologa i a/ zredagować do końca to, co już mam i wprowadzić poprawki dodane już po redakcji, 2/ napisać ten zasrany plan na tegoroczne NaNo, ale tak, nadal nie mam pojęcia, co tam się ma dziać. Jak na razie kupiłam sobie w Flying Tiger stos ładnych notatników do NaNo, w których i tak nie odważę się pisać, bo są za ładne i nie chcę ich popsuć. Jeden jest nawet puchaty i fioletowy jak Walentyn.

wtorek, 4 września 2018

Skala przegrywu

Jestem pewna, że znacie tego mema aż do urzygu, ale postanowiłam zrobić własną wersję z bohaterami z moich opek. Mam tu: Rude, Ruskie elfy, Anestezjologa, Słoneczniki, Czarnoksiężniczkę, Władzia, Podróże w czasie i Grzybobranie. W przypadku Reptiliady i tamtego postapo z wierzbownicą jeszcze nie do końca rozkminiłam bohaterów, a Romanow jest w ogóle poza takimi rozważaniami.

poniedziałek, 3 września 2018

Simsy

Tak się u mnie zaczęło oglądanie gameplayów.

wtorek, 28 sierpnia 2018

Trzymajcie mnie

bo zrobię coś głupiego.
Nie skończyłam jeszcze pisać Władzia (jestem za połową), a już mam w głowie koncepcję na wspaniałą, majestatyczną kontynuację z fabułą, której nigdy wcześniej nie wypróbowywałam. I jest jeszcze gorzej, bo do Grzybobrania - które w dodatku mam już napisane - też mi się roi kontynuacja. Oczywiście oba te teksty są całościami same w sobie i stanowią zamknięte historie, a nie jak to niektórzy opowiadaniopisarze mają w zwyczaju są pierwszymi rozdziałami powieści - ale moment, w którym zostawiam bohaterów, otwiera przede mną tak wielkie możliwości...
Jeśli chodzi o Grzybobranie, to ewentualną kontynuację ciągnęłabym z perspektywy Filipa, co byłoby dość dużym wyzwaniem, bo z takim bohaterem nie miałam jeszcze do czynienia. Przede wszystkim on jest bardzo pozytywnie nastawiony do świata, wręcz chorobliwie naiwny, a w dodatku niekoniecznie bardzo inteligentny, to znaczy raczej reaguje, niż analizuje. Ale jednocześnie nie jest dzieckiem - doskonale wie, co robi i jest w tym dobry i ma autorytet. Wyczuwam jego charakter raczej instynktownie i nie potrafię go wyrazić konkretnymi słowami, ale próby uchwycenia go w narracji na pewno byłyby pewnym wyzwaniem pisarskim. Chciałabym po prostu rozgryźć tego bohatera i zrozumieć, jak on działa, żeby móc potem takich pisać w innych rzeczach.
No i Władzio - to jest trochę inna sytuacja. Jest sobie taka autorka hollycomb, znana z licznych PWP Kyluxowych, a także takiego dzieła literatury fanficznej, jakim jest Children, Wake Up. Otóż tak - ja się spotkałam z fandomem i przeczytałam ten tekst jeszcze zanim w ogóle obejrzałam siódme SW. Powiem więcej, jak w końcu obejrzałam, to Ren mnie głównie wkurzał, a Hux to kartonowa atrapa z namalowaną swastyką, natomiast moimi ulubionymi postaciami były Rey i Leia. Ale teksty hollycomb nie mają specjalnie dużo wspólnego z kanonem i naprawdę podoba mi się charakteryzacja jej bohaterów i ich wzajemna dynamika. Children, Wake Up zrobiło na mnie ogromne wrażenie i nie jestem w stanie do końca powiedzieć dlaczego. I tu właśnie przychodzi Władzio, bo wyprowadzam ten tekst do takiego stanu, że naprawdę mogłabym zaryzykować i spróbować rozgryźć, co w tym fanfiku tak bardzo do mnie trafiło. (W ogóle śmieszne, że Władzio zaczynał jako pseudofanfik do Rowling...).

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Różne

Miałam problemy, ale trochę odblokowałam się z pisaniem Władzia po tym, jak wywaliłam jakieś 500 słów wczorajszego tekstu. Pamiętajcie, dzieci, nie róbcie tego podczas NaNo, bo podczas NaNo nie kasuje się ani słowa, ale w tym przypadku akurat musiałam uważać na łączną ilość znaków, a także żeby odpowiednie punkty fabularne przypadały na odpowiednią długość tekstu, więc popełniłam ten niewybaczalny błąd pisania i redagowania jednocześnie.
Poza tym mam już chyba tytuł dla Władzia: Bukiety pełne klątw. Z perspektywy melodyki tytułu bardziej by mi pasowało Bukiety pełne przekleństw, ale przekleństwa raczej kojarzą się z "wydupiaj parchaty odinsonie", a nie zaklęciami.
Poza tym myślałam o głównych bohaterach trzech tekstów, które najbardziej leżą mi w tej chwili na sercu, to znaczy o Dimie z Ruskich elfów, Kiryle z Rudego i Lysanor z Czarnoksiężniczki. Generalnie kiedyś miałam tendencję do pisania wszystkich moich głównych bohaterów w podobny sposób, to znaczy jako depresyjnych introwertyków z tendencjami autodestrukcyjnymi i samobójczymi, ale na szczęście napisałam Małpę i maglowanie tego samego bohatera w tym właśnie typie przez 100+ k chyba rozszerzyło mi trochę horyzonty. Teraz mam wrażenie, że już się uwolniłam od tego typu bohatera i jednak moi protagoniści między sobą się różnią. Nawet nie mówię już o głównych bohaterach opowiadań, bo to trochę ćwiczenie literackie, a Romanow czy Piotrek są raczej dla mnie wyjątkami.
W każdym razie mam tendencję do tego, żeby charakteryzować moich głównych bohaterów na bazie sprzeczności, ale to akurat uważam za fajny patent, bo prawdziwi ludzie też tak mają (już abstrahując od teorii Junga). W każdym razie Dimę początkowo pisałam jako ekstrawertyka, ale to nie miało za dużo sensu. Fakt, przez bardzo długi czas on pozuje na prostego żołnierza, dobrego dowódcę, ale nic poza tym - czy nawet nie pozuje, ale po prostu nikomu nie przyjdzie na myśl, że może być bardziej złożony - natomiast w gruncie rzeczy to jest bardziej intelektualista i jego główny talent polega na obserwowaniu i analizowaniu zjawisk. Co oczywiście przydaje się podczas wojny, ale wszyscy odgórnie założyli, że gdyby był inteligentny, to zająłby się innymi rzeczami.
Dalej, Kirył jest facetem-bluszczem, tak jak właściwie wszyscy faceci w tym tekście. I nawet specjalnie się tego bluszczenia nie wypiera, tylko z biegiem fabuły robi się coraz ważniejszy i bardziej kozacki, że aż nikt nie jest w stanie nawet pomyśleć, że mógłby być bluszczem. Wszystko to wynika z chęci ochrony siebie (całkiem racjonalnej, zważywszy że to mój ulubiony bohater do gnębienia) - i to, że na jednych się bluszczy, i to, że dla większości jest lodową statuą i najwyższym autorytetem.
Natomiast Lysanor zdarza mi się nazywać nieślubnym dzieckiem Azhrarna z Opowieści z Płaskiej Ziemi i Lokiego z Marvela, a więc dwóch postaci będącymi z charakteru swoimi absolutnymi przeciwieństwami. Z jednej strony ona jest boginią zniszczenia i moralność ma bardzo alternatywną, a śmiertelnikami przejmuje się tylko w takim stopniu, w jakim jest sama emocjonalnie zaangażowana. Natomiast w stosunku do niektórych osób jest bardzo zaślepiona na swoją niekorzyść i daje się robić w absolutnego wała, z jednej strony wierząc, że kontroluje sytuację, z drugiej strony żebrząc o odrobinę ludzkiej życzliwości ze strony osób, które mają ją gdzieś i wykorzystują w każdej sytuacji. Z jednej strony ma ego wyrąbane w kosmos jak przystało na boginię, a z drugiej strony robi z siebie podnóżek.
Chyba moją ulubioną rzeczą w rozwijaniu bohaterów jest to, w jak bardzo różny sposób może objawiać się ten sam i całkiem prosty zestaw cech. Nie kupuję tego, że komuś może zmienić się diametralnie osobowość, jeśli chodzi o podstawowe cechy i dążenia, natomiast bardzo mnie bawi oszukiwanie czytelników i zmienianie tego, jak te cechy się wyrażają. Z jednej strony bardzo lubię, jak takie zabiegi pojawiają się w książkach, które czytam (again: Eterna, WALENTYN PRIDD - czułam się tak bardzo oszukana przez autorkę i to było tak zajebiste), z drugiej strony wiem, że za niektóre moje zagrania podczas pisania, jako czytelnik pieprznęłabym książką o ścianę i nigdy więcej nie sięgnęłabym po tego autora. Ale czasami jak widzę jakąś wspaniałą okazję, to nie mogę się powstrzymać. (Ach, opko o podróżach w czasie, pisane tylko po to, żebym mogła przemycić jedno perfidne świństwo). Może to kwestia tego, że chciałabym sprawdzać moje skille pisarskie pod względem tego, czy mogę skłonić czytelników do myślenia o bohaterach akurat tego, co planuję, w tym konkretnym czasie. A wszystko przez jednego posta na tumblrze na temat Władimira Nabokowa.

sobota, 25 sierpnia 2018

Władysław kontraatakuje

Z radością (podejrzewam, że raczej własną niż waszą) oznajmiam, że wreszcie zaczęłam pisać Władzia i na razie idzie mi nieźle, jeśli chodzi o ilość. Nie wiem, na ile to będzie zdatne, bo w sumie jestem teraz pod dużym wpływem Romanowa, w którym dużo wydarzeń i świata wyjaśniałam, ale zobaczę, jak to wyjdzie. No i jeszcze przemyślę ile opisów miasta chcę wrzucać i czy ta ilość nazw własnych nie zirytuje kogoś nie miejscowego. Z drugiej strony one wychodzą tak naturalnie... No, zobaczymy.
Nie wymyśliłam jeszcze tytułu, ale tytuł prędzej czy później się znajdzie, prawdopodobnie jak już wszystko napiszę. Mam jeszcze dwa miesiące, chociaż z drugiej strony nie chciałabym wysyłać tego tekstu na ostatnią chwilę. Ale w tej chwili jest dobrze, mam realną szansę, żeby wreszcie zdecydować się wysłać jakiś tekst na konkurs.
(Romanow też ma się dobrze, czekam jeszcze na kilka opinii, zanim wyrzucę go z domu, żeby radził sobie w szerokim świecie i już nigdy nie będę musiała go oglądać).

piątek, 24 sierpnia 2018

Jeszcze raz

Chyba większość czytelników ma takie książki, do których wracało wielokrotnie. Ja jako dziecko doprowadziłam tę technikę do perfekcji, bo w tamtym czasie przerób stronowy miałam ogromny, ale co z tego, jeśli w kółko było to te same książki? Ba, zdarzało mi się skończyć coś czytać, a potem jednym płynnym ruchem wrócić na pierwszą stronę i zacząć od początku. Żeby jeszcze to było coś wartościowego - ale jak zapewne większość dzieci nie rozróżniałam dobrze napisanej rzeczy i czytałam wszystko, co mi wpadło w ręce - zarówno dobre rzeczy, jak i szajs, chyba jednak z przewagą tego drugiego, bo był łatwiejszy do znalezienia. Do dziś nie mogę przeboleć ile pieniędzy przepuściłam na empik czy matras, kupując takie autorki jak Canavan czy Troisi.
W pewnym momencie zaczęłam jednak bardziej zwracać uwagę na jakość i wtedy wpadłam w pułapkę "uzupełniania braków czytelniczych". Powiedzmy sobie szczerze - ilu ludzi, tyle list "najważniejszych książek, które każdy powinien przeczytać" i nikomu życia by nie starczyło, żeby odhaczyć je wszystkie. Plus moje kryteria dobrej książki nieco odbiegają od ogólnie przyjętych, bo według mnie książka musi najpierw spełnić kryterium braku toksyczności, a więc nie bycia seksistowskim, rasistowskim i homofobicznym bullshitem, co z miejsca eliminuje wielu Ojców Literatury (w tej chwili wyjątkowo nie pozdrawiam Victora Hugo, Milana Kundery i Carlosa Ruiza Zafona). W pewnym momencie czytanie przestało być przyjemnością, a stało się obowiązkiem, bo jak najszybciej musiałam uzupełnić gigantyczne braki, a przecież te książki już wszyscy czytali. Nie miało to zbytniego sensu, bo przy 600 książkach czułam się tak samo niedoedukowana jak przy 200.
Tymczasem są książki, do których ponownego przeczytania zabieram się od lat, ale nie mogę znaleźć na to czasu, bo przecież mogłabym wtedy czytać takie strony, które odznaczyłabym na liście przeczytanych książek i miałabym natychmiastowy wymierny efekt. (Tak, nadal jestem bardzo przywiązana do cyferek i nie ma znaczenia czy to cyferki na Lubimy czytać czy w excelu).

środa, 15 sierpnia 2018

Klimat i inne

Jak na razie dzisiejszy dzień był bardzo owocny w sukcesy, głównie dlatego, że nie musiałam zwlekać się rano i jechać do tego parszywego szpitala. W każdym razie wczoraj posiedziałam w mojej bibliotece uniwersyteckiej i zrobiłam trochę researchu, niestety akurat nie na ten temat, który by mi się przydał, ale też dobrze. Dzisiaj udało mi się poprawić Romanowa i jeszcze czeka mnie lekkie poprzycinanie sceny z początku i tekst będzie gotowy do wysłania kolejnym betom.
Poza tym przekonuję się coraz bardziej do kończenia Anestezjologa na tegorocznym NaNo, ale chyba znowu będę trochę majstrować przy opisach. Generalnie z tym tekstem mam problem, bo to ma być z jednej strony space opera, odległa przyszłość, statki kosmiczne i cała reszta, a z drugiej strony taka najparszywsza Rosja z końca caratu/ postkomunizmu - niby upadek złego systemu, ale nikt nie wie, czy nowy jest lepszy, a może te złe rzeczy to pozostałości poprzedniej władzy. Nie do końca jestem w stanie to jakoś ze sobą połączyć, no ale zawsze trzeba sobie stawiać wyzwania. W obecnej wersji trochę za bardzo poszłam w space operę i wszystko jest tam za nowe, za sf. Zaopatrzyłam się w stos zdjęć i będę starała się bardziej wczuć. Poza tym przeczytałam właśnie Białą gwardię Bułhakowa - i generalnie jak tej książce mam sporo do zarzucenia, tak podobała mi się o wiele bardziej niż Mistrz i Małgorzata (mniej elementów komicznych przede wszystkim) i miała naprawdę doskonały klimat, dokładnie taki, jak chciałabym oddać. To co prawda Ukraina pod koniec 1918, ale o coś takiego dokładnie mi chodziło.

niedziela, 12 sierpnia 2018

Plany kolejnej katastrofy

No cóż, jak dotąd wszystkie moje plany poległy śmiercią haniebną i tchórzliwą, dezerterując z pola walki zanim jeszcze nawiązała się prawdziwa bitwa, dlatego opracuję sobie kolejny plan, który będę mogła zawalić.
1/ To 1k, które napisałam z opka do Syberii idzie do kosza, bo muszę jeszcze tekst przemyśleć w kontekście narratorki. To kolejna pierwszoosobówka, więc przydałoby się poćwiczyć pisanie wyrazistych POV-ów, a jak na razie Freema była dosyć przeźroczysta. Ale to na razie odkładam.
2/ Skupiam się natomiast na opku o Władziu, bo deadline Pomieści wciąż się zbliża, a ja może i mam koncepcję na tekst, ale konspekt się sam nie napisze. A musi być dobry, bo pomysł jest duży, a miejsce ograniczone.
3/ Chyba postaram się na NaNo skończyć tego Anestezjologa, ale do tego musiałabym zredagować drugą połowę (de facto drugą ćwierć, noale), a przede wszystkim wymyślić, co w ogóle tam się ma dziać. Niby sierpień sierpniem, ale przydałoby się już przeznaczyć na to trochę wysiłku umysłowego.
4/ Gdybym skończyła (tym razem na prawdę) Anestezjologa przed końcem NaNo - co jest możliwe, bo pierwsze pół ma 40k - to wtedy spróbowałabym się jeszcze raz z Syberią, bo mam do tego konspekt i research, więc mało byłoby zachodu przed pisaniem.

sobota, 4 sierpnia 2018

Tekst-parodia

To znaczy to nie jest parodia per se, bo wszyscy i ich matka wiedzą, że nie mam poczucia humoru. Po prostu ten tekst był wymyślany podczas przedzierania się przez las w trzydziestostopniowym upale, kiedy moje zdolności krytycznego myślenia były znacznie ograniczone. Wiele pomysłów po prostu wzięło i wyewoluowało w dziwną stronę - z jednej strony to dobrze, ale z drugiej zastanawiam się, czy uda mi się to poprowadzić w jakiś sensowny sposób, żeby nie wyszły z tego tony męczącego absurdu czy jakiś inny Douglas Adams. Welp, może potraktuję to jako swego rodzaju wyzwanie pisarskie, poza tym przy wymyślaniu samej fabuły na pewno jeszcze zrewiduję, co mi jest potrzebne.
A więc jest to tekst, który początkowo był japońskim fantasyopkiem z samurajami, ninjami i całą resztą, potem chciałam z tego zrobić jakiś zupełnie fantasyland średniowieczno-orientalny, aż wreszcie wróciłam do naszego świata i zamierzam pisać postapo (wiem, nikt się tego nie spodziewał, to takie inne od tych wszystkich postapo, które właśnie piszę).

poniedziałek, 30 lipca 2018

Z lasu

Wczoraj wieczorem wróciłam z tygodniowego pobytu w głuchym lesie, dzisiaj jak przyjechałam z uczelni (nie polecam roweru w tę pogodę) okazało się, że moja pralka się popsuła i prałam stos ubrań z wyjazdu ręcznie. Zanim zaczęłam grać w to życie zamiast wybrać sobie jakąś rozsądną klasę postaci wybrałam klasę przegryw życiowy w której zamiast punktów umiejętności po każdym awansie rozdajesz punkty failu.
Na wyjeździe obejrzałam sobie Thory, chociaż nie jestem specjalnie w Marvelu, i może coś na ten temat później napiszę, ale co ważniejsze rozkminiłam tyle rzeczy do moich opek, że to się w pale nie mieści - byłoby jeszcze fajnie, gdyby to było do jednego opka, a nie do dwudziestu różnych, bo ilość rozkminionego materiału trochę się rozmywa, ale i tak jest fajnie.
Tak na szybko:

wtorek, 17 lipca 2018

Zły kraj dla Bergerów

Powinnam mieszkać na Syberii. Albo Alasce. Jeżu, dla mnie nawet Finlandia była w tym roku za ciepła. Nie wiem, co jest nie tak z moim systemem chłodzącym, ale mnie zabijają już temperatury powyżej 20 stopni, co jest tym bardziej absurdalne w obliczu tych fali gorąca u Brytoli. Byłam wczoraj z Franciskiem w mieście, żeby kupić herbatę i zajęło mi to godzinę, przy czym ledwo dowlokłam się potem do domu i nie byłam w stanie już robić nic innego. Dzisiaj jest trochę lepiej, tym bardziej, że pada, ale ta temperatura już i tak zdążyła rozbić mi wszystkie plany.
Oczywiście nic nie napisałam od czasu tamtych marnych 900 słów, o których pisałam poprzednio. Chciałabym powiedzieć, że dlatego, że zajmowałam się redakcją Romanowa (dostałam pierwszą opinię i powinnam parę rzeczy tam zmienić) i sama opiniowałam jeden tekst, ale tak właściwie, to tego nie robiłam. Poza tym mam do przeczytania jeszcze jeden tekst, tym razem fanfik, i wypadałoby wreszcie pojechać do tej biblioteki, w której mam listę jakichś 20 książek do wypożyczenia. Teoretycznie od rana miałam mnóstwo czasu, żeby zrobić którąś z tych rzeczy, ale nie zrobiłam żadnej. Chyba pójdę ugotować obiad.

piątek, 13 lipca 2018

Piszę

Mam jakieś dwa tygodnie opóźnienia względem planu, ale zaczęłam wreszcie pisać opko o Syberii. Teoretycznie powinnam je skończyć w przyszłym tygodniu, bo w przyszły weekend wyjeżdżam - ale najpierw nie mogłam się za to przez cały dzień zabrać, bo przecież zaczynanie rzeczy jest dla słabych, potem dostałam do przeczytania bardzo dobre opko i nie miałam czasu na jakieś tam pisanie (wady i zalety przyjaźnienia się z samymi pisarzami).
Ale udało mi się zacząć Syberię, chociaż nie napisałam dzisiaj nawet 1k. Zdecydowałam się na narrację pierwszoosobową, bo w dłuższych tekstach praktycznie nigdy tego nie robię, a do opowiadania pasuje, bo skupiam się na głównym wątku. Już mniej więcej wiem, co chcę osiągnąć, chociaż ostatnio chyba miałam za dużo Romanowa i Grzybobrania, bo zapowiada się kolejny tekst bez dialogów, tylko z opisami przeplatanymi sporadycznie akcją. Whatever. W trzecim zdaniu wspominam o wierzbownicy.
Tak sobie myślę, że zredagowalabym Grzybobranie (bo przed redakcją nie czytam własnych tekstów tak sobie, żeby nie zapamiętywać zdań), ale tak właściwie to nie powinnam, bo jeszcze przed NaNo powinnam do końca zredagować Anestezjologa. Poza tym nie wiem nawet, do czego miałabym dążyć w Grzybobraniu, bo nie wiem, co chcę z tym tekstem zrobić. Ofc idealny byłby wydany zbiór opowiadań, ale to jest cel na razie nierealny.

niedziela, 8 lipca 2018

Inspiracje

Siedzę w tej chwili w pociągu na lotnisko w Helsinkach.
(Te różowo-fioletowe ciapki to wierzbownica. Jest wszędzie).

środa, 4 lipca 2018

Drzewa cd.

Drugi dzień wytężonej pracy i udało mi się ogarnąć tę parszywą genealogię. (Trzeci, jeśli liczyć to, jak je układam w zeszłym roku, ale właściwie wszystko potem musiałam pozmieniać). Nadal mam lukę pokoleniową, ale nie jest ona aż tak duża, poza tym na początku lat '70 były w kraju poważne niepokoje, które skończyły się buntem Armii Rezerwowej, więc to ma sens, że nikt nie decydował się na dzieci. Tymczasem znalazłam dzisiaj dwie potencjalne intrygi, które zresztą bardzo pasują mi do fabuły.
Jedna kręci się wokół tego, że jedna z największych nowych fortun w kraju należy do grafa Muserskiego, powszechnie uważanego za nieszkodliwego idiotę (był najmłodszy i nikt się nie spodziewał, że obejmie tytuł, ale trójka jego rodzeństwa zginęła wcześniej), natomiast jego ojciec jest z rodu Spiridonowów, znanych spiskowców. Druga intryga związana jest z tym, że na chwilę obecną najbliższym spadkobiercą grafiny Sokołowej poza jej bliźniaczym bratem jest margrafina Michajłowa, co daje grafinie kolejny argument, czemu nienawidzić Michajłowów (jakby jeszcze jakiegoś potrzebowała, wszyscy nienawidzą Michajłowów).
Mam też trochę lepszą koncepcję samego początku, ale jeszcze muszę się skonsultować z moim kółkiem pisarskim, bo nie wiem, czy to, co zamierzam, ma sens. Teoretycznie chciałabym zrobić coś w rodzaju prologu z wszechwiedzącym narratorem, a potem już przeskoczyć na narratora personalnego i tak zostać. Ale nie wiem, na ile coś takiego byłoby czytelne i w ogóle miałoby sens. Raz już zaczęłam pisać (doszłam do jakichś 10k), ale to nie miało sensu. Teoretycznie mogłabym prolog napisać z perspektywy jakiegoś randoma, no ale nie chcę marnować pierwszego wrażenia na kogoś, kto nawet nie jest w tekście istotny. Tak, mogłabym po prostu napisać prolog z perspektywy Dimy, ale nie chcę POV Dimy, no. On jest głównym bohaterem, ale mam wrażenie, że to by mu ujęło, gdyby czytelnik wiedział, co mu chodzi po głowie.

wtorek, 3 lipca 2018

Drzewa genealogiczne

Jestem w tej chwili na wakacjach w Finlandii, żeby skorzystać z tego, że tutaj dzień trwa całą dobę. W zeszłym roku ta ilość światła dała mi tyle energii, że skończyłam Małpę, i miałam nadzieję, że w tym też się uda - ale jakoś nie mogę się wziąć do pisania. Może to dlatego, że niedawno pisałam Grzybobranie i tyle co zredagowałam Romanowa, więc mam trochę przesyt.
No ale nic straconego, bo dzisiaj wzięłam się wreszcie za ogarnianie poprawek do Ruskich Elfów i przepisałam na nowo 12 drzew genealogicznych, co zajęło mi właściwie cały dzień i od obliczania dat urodzin i śmierci dostałam migreny. W dodatku dzisiaj wieczorem coś mnie tknęło i zrobiłam sobie wykres lat urodzeń - i słusznie, bo mam gigantyczną dziurę pokoleniową. Moi bohaterowie urodzili się albo w latach '20, albo '50, albo '80. Akcja rozpoczyna się w '96 i nikt nie ma dzieci młodszych niż 6 lat. Kompletnie brakuje mi też dwudziestoparolatków, bo pomiędzy '65 a '75 urodziła się dokładnie jedna osoba z 60, których wiek liczyłam (i jest to Aleksy Irinowicz, młodszy brat Dimy). Po prostu miałam jeden schemat układu dziadkowie-rodzice-dzieci, którego się trzymałam, zamiast uskutecznić płynną przemianę pokoleń jak w rzeczywistości.
Dobrze, że się zorientowałam, a i to tylko dlatego, że rozpisałam sobie młodsze pokolenie, żeby znaleźć jakieś możliwości intryg związanych ze swataniem, i odkryłam, że to niemożliwe, bo praktycznie wszyscy bohaterowie nastoletni to dziedzice tytułów, a więc nie mogą hajtać się między sobą (to znaczy prawo tego nie zabrania, ale nikt na to nie idzie, bo to by oznaczało połączenie włości i wygaśnięcie jakiegoś tytułu). Jeśli kiedykolwiek to w ogóle napiszę i wydam, to naprawdę nie sądzę, żeby ktoś zwrócił na to uwagę i zaczął wyliczać, czy wiek bohaterów odpowiada krzywej Gaussa, ale sama po prostu nie mogę sobie pozwolić na taką fuszerkę.
Z dobrych wieści: pozostałe parametry na razie mi się sprawdzają, to znaczy stosunek mężczyzn do kobiet wynosi 1:1 i stosunek imion jest taki, jak zamierzałam (tzn. wszystkie imiona mają podobne obłożenie, tylko Aleksy i Aleksja są używane ponad dwa razy częściej).

środa, 27 czerwca 2018

Zrobione

Zredagowałam Rubińskiego. Zwanego teraz Romanowem. 8k słów (56k znaków, trochę więcej niż powinno być, ale i tak mniej, niż myślałam).
Końcówka trochę mi się nie podoba, ale nie jestem w stanie jej trzeci raz przepisywać, zresztą w tym tekście ona nigdy nie była porywająca. To znaczy ze zwrotu akcji jestem całkiem zadowolona, tylko no właśnie, mam wrażenie, że w niej jest aż za dużo akcji, jak na raczej kronikarski styl całości. No ale nic z tym nie zrobię. Generalnie tekst mi się całkiem podoba - nie jaram się nim jak Anestezjologiem, Słonecznikami czy tam nad czym teraz pracuję, ale uważam, że jest całkiem porządnie zrobiony. Zresztą opowiadania to dla mnie trochę inna kwestia, bo przy powieściach chodzi mi o bohaterów i do nich się przywiązuję, tymczasem w opowiadaniach chodzi mi raczej o pomysł. Zobaczymy jeszcze, jak się Romanow spodoba redakcji NF.
Natomiast co do opowiadań ogólnie, to Fantazmaty były tak miłe i zorganizowały kolejny konkurs - w ogóle bardzo lubię ich konkursy, wreszcie jakiś ludzki limit znaków (60k, też mało, ale przynajmniej nie jest to 15k). Tytuł brzmi "Pomieścia" i tematem jest zagłada polskiego miasta czy miasteczka, więc uznałam, że może napiszę w tym guście Władzia, którego akcja miała się dziać w Gdańsku w czasach magicznej wojny.
Tymczasem mam już całkiem solidny konspekt Syberii, więc prawdopodobnie to następny projekt, za który się zabiorę, o ile nie strzeli mi coś głupiego do głowy i nie zacznę nagle pisać Słoneczników albo coś w tym stylu. Niby muszę też zredagować Grzybobranie, ale na to poczekam na wieści z pola, bo nie mam pojęcia, co z tym nieformatowym tekstem zrobić.

wtorek, 26 czerwca 2018

Naomi Novik

Dzisiaj przeczytałam właśnie ostatni (dziewiąty) tom cyklu o Temerairze. To była druga podróż, zaczęłam czytać te książki zanim jeszcze zainteresowałam się wojnami napoleońskimi, zdążyłam dwa razy się zniechęcić, przestałam wierzyć, że w ogóle wydadzą kiedykolwiek ostatni tom po polsku, ale wreszcie skończyłam.
Od razu powiem, że lubię ten cykl. Nie jest jakoś rewelacyjnie napisany, chociaż nie jest to poziom katastrofy warsztatowej Lackey, nie podoba mi się trochę rzeczy, takie jak dość stereotypowe opisywanie smoków różnych narodowości (szczególnie Rosji i Prus) i duży imperatyw narracyjny (ach to pojawianie się Tharkaya w momentach, kiedy tylko był potrzebny, i znikanie natychmiast, kiedy przestał...). Natomiast przywiązałam się bardzo do bohaterów - Eterna to nie jest, ale mogę powiedzieć, że właściwie wszystkich głównych bohaterów bardzo lubię, może poza Iskierką, chociaż kiedy pojawiła się Ning, doceniłam, że Iskierka przynajmniej ma jakieś wady (na przykład bycie tępą egoistką, ale whatever). Tak, Laurence ma kij w tyłku, ale akurat lubiłam w nim to, że jest takim poprawnym i uprzejmym oficerem marynarki, który bardzo przeżywa niewłaściwie rzeczy - ale koniec końców i tak zrobi to, co jest według niego etyczne, a nie to co powinien. Temeraire jest marysujką, ale again, Ning jest gorsza, poza tym jest też naiwnym idealistą. W ogóle bardzo mi się podoba ogólna charakterystyka smoków w tej serii i mimo że są niewątpliwie stworzeniami myślącymi, autorce udało się nie zrobić z nich ludzi. (Szczególnie podoba mi się ten motyw, że są bardzo dobre w matematyce i potrafią wyliczać swoje zarobki jak najlepszy bankier).
Nie pogardziłabym większą ilością bohaterek, chociaż zdaję sobie sprawę, że to kwestia odmalowania tamtejszych realiów - wśród smoków, których ludzkie normy zachowania nie obowiązywały, smoczyc w fabule jest chyba nawet więcej. Jest wątek Granbyego i Little'a, który tym bardziej cenię, że Grabny jest jednym z moich ulubionych bohaterów - chociaż to było nawet bardziej niż poboczne. Natomiast mam pewien problem. Wszystkie relacje Laurence'a z kobietami są sztywne jak kij i nienaturalne (z Jane jest tylko odrobinę lepiej niż z Edith, mimo że Jane też lubię), natomiast Laurence/Tharkay... dla mnie to było napisane prawie tak, jakby to miał być kanon - szczególnie scena z amnezją i zakończenie sagi. Autorka powiedziała gdzieś, że nie zamierza nic sugerować i niech każdy wybierze ten ship, który mu się podoba, a więc była świadoma, co napisała. No i dla mnie to takie chowanie głowy w piasek - niby napisała romans, ale w sumie tego nie powie wprost, tylko interpretujcie sobie jak chcecie. Gdyby Laurence skończył z Jane, cóż, nie podobałoby mi się, ale przynajmniej sprawa jest jasna. Tutaj mam wrażenie, że autorka chciała mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko, a wiadomo, jak to zwykle wychodzi.
Nie przeszkadzałoby mi to, gdyby nie fakt, że przez jakieś dwadzieścia sekund Krwi Tyranów byłam przekonana, że Novik jednak odważy się (jakby to był jakiś wielki powód do odwagi w XXI w.) i jednak napisze to jako romans. Jestem zmęczona tym, że najwyraźniej manie nadzieję na gejowski związek głównego bohatera to zdecydowanie za dużo, żeby ktokolwiek mógł na to liczyć i zostaje tylko zadowolić się niedopowiedzeniami. Ta seria jest fajna, naprawdę polecam do poczytania, ale pewien niesmak pozostaje.

niedziela, 24 czerwca 2018

NaNo ratuje życie

A nawet jeśli nie życie, to karierę. Pisarską, moją.
Może jestem zbyt optymistyczna, bo to dopiero moje pierwsze NaNo, ale muszę wam powiedzieć, że to był prawdziwy krok milowy w moim pisaniu i żałuję, że nie zrobiłam go wcześniej. Oczywiście to, że podczas NaNo lepiej się pisze i ma się większą motywację to jedno. Nie zakładałam, że na pewno uda mi się napisać te 50k słów, tymczasem zrobiłam to w niecałe dwa tygodnie, więc magia NaNo rzeczywiście zadziałała. Natomiast bardzo obawiałam się potem redakcji - bo wklepać te 50k to jedno, ale żeby one potem jeszcze wyglądały sensownie, to zupełnie inna sprawa. Jestem perfekcjonistką, nie lubię pisać na pałę i zawsze wolałam, żebym potem miała w tekście najmniej sprzątania jak się da. Wychodziłam z założenia, że skoro teraz tak męczę się z redakcją, to co dopiero będzie z tekstem pisanym w tempie NaNo. No i oczywiście raz, że wybitnie spowalniało to moje pisanie (przed 2017 jeden raz zdarzyło mi się napisać dzienną normę w okolicach 4k, tymczasem podczas NaNo pisałam 4k dziennie przez dwa tygodnie...), ale redagowanie to zupełnie inny świat.
Oczywiście narzekam, bo wiadomo, nie chce mi się redagować, ale w porównaniu z moim doświadczeniem i tym, co się spodziewałam? To najprostsza redakcja w moim życiu. Przede wszystkim - nie jestem przywiązana do tak szybko napisanego tekstu, więc nie mam żadnych oporów, żeby kasować całe długie fragmenty, przepisywać je czy przestawiać. Mam tych słów i tak tyle dużo, że kilka tysięcy w tę czy w tamtą nie robi żadnej różnicy. Poza tym te słowa nie narodziły się w udręce po kilka dziennie, tylko lały się niezorganizowanym strumieniem, bardzo często ze świadomością, że są one beznadziejne i wylecą w pierwszej redakcji. Teraz mogę je wywalić, bo mam dalszy tekst, do którego prowadzą, a wtedy były potrzebne, żeby pisać dalej. Wtedy nie myślałam specjalnie przy pisaniu, wiec teraz nie mam żadnych oporów przed zmienianiem praktycznie wszystkiego.
Znam osobiście pisarkę, której pierwszy draft to praktycznie gotowy tekst, ewentualnie z kilkoma literówkami do poprawy. Ba, ta osoba wydaje w tej chwili drugą książkę. Ale zdecydowana większość ludzi nie ma tego magicznego daru i jeśli chce pisać, musi nauczyć się redagować - a z kolei nic tak nie uczy redagowania, jak tekst, którego nie ma się oporów wypatroszyć i przenicować.

sobota, 23 czerwca 2018

Imiona again

Jak wcześniej pisałam, rozmyślałam nad zmienieniem nazwiska Rubińskiego, bo nie wpisuje się trochę w stylistykę - oryginalnie miało być tak, że on ma normalne nazwisko, bo jest z prawdziwej ziemskiej szlachty, a nie imigrantem z innej planety, który żeby brzmieć bardziej ziemsko otworzył stronę "popularnych ziemskich nazwisk". Ale jednak to nie ma sensu, bo jego rodzina to też są takie randomy znikąd i pozycję zdobył dopiero jego ojciec.
Rozważałam więc dać mu na nazwisko Kutuzow, ale jako że miałabym wtedy "marszałka Kutuzowa" w tytule, to by mogło dać mylne wyobrażenie, o czym jest tekst, bo to się kojarzy tylko z jednym Kutuzowem. No ale postanowiłam pójść dalej i Rubiński został przechrzczony na Romanowa. Kojarzy się w oczywisty sposób, ale gdyby chodziło mi o tych Romanowów, napisałabym "car" a nie "marszałek". A więc mam Iana Francoisa Romanowa. Jakby tego było mało, jego ojciec nazywa się Horatio Napoleon Romanow. Nadal się zastanawiam, czy to nie jest już przegięcie, ale z drugiej strony niespecjalnie miałam miejsce, żeby opisać, czemu on jest tak paskudnym człowiekiem, a te imiona... cóż, dają pewne wyobrażenie jaki był z kolei jego ojciec.
No i rozważam zmienienie tytułu z "Życie i śmierć" na "Żywot" - brzmi nawet bardziej biograficznie, poza tym jest krótsze, a jeśli da się coś skrócić, to trzeba to zrobić. Więc aktualny tytuł brzmi "Żywot marszałka Romanowa". Może jeszcze coś zmienię, bo jak widzicie lubię gmerać w tytułach.

piątek, 22 czerwca 2018

Redakcja

Ogarnęłam pierwsze 5 stron i jak na razie udało mi się skrócić tekst do niecałych 10k słów (i 68k znaków, bo tutaj niestety muszę liczyć w znakach - cel jest na 60k). Przyznam, że nie jest tak źle, jak myślałam - mam całe mnóstwo NaNowego lania wody, bo to była już sama końcówka i nabrałam wprawy w takich rzeczach. W zakończeniu będę musiała trochę podopisywać, ale widzę realną możliwość dostosowania tego tekstu do wymogów gazetowych.
Z kolei Grzybobranie ma 80k znaków... i szczerze mówiąc nie wiem, co z tym zrobić. Podoba mi się tamten klimat i niespieszne tempo, więc nie chciałabym nic zmieniać, tym bardziej że wszystko jest szczegółowo zaplanowane i nie mogę po prostu wywalić jakiejś sceny jak w Rubińskim. No cóż, na razie spróbuję zrobić ostateczny konspekt Syberii i może ten tekst wyjdzie mi jakiś bardziej kompaktowy. To znaczy u mnie "zrobić konspekt" zawiera w sobie kilka-kilkanaście godzin researchu na zupełnie nieistotne tematy. Do Syberii robiłam już research, przeczytałam kilkanaście książek o himalaizmie, ale nie ma rady, muszę jeszcze poczytać, jak się przekracza rzekę zimą, bo to kluczowe. Jak znam życie, znowu skończę w środku nocy czytając artykuł na wikipedii na temat lodu amorficznego, ale liczy się droga, a nie cel.

czwartek, 21 czerwca 2018

Lewackie filmy

Drogie lewaki, jeśli macie trochę wolnego hajsu i kino w pobliżu, pójdźcie na Twój Simon i Ocean's 8, które właśnie lecą, bo warto, dużo lewackiego contetnu.

Simon:
- fajna komedia romantyczna, przez chwilę można przejść do świata gdzie wszystko jest miłe, pluszowe i dobrze się kończy,
- Abby jest śliczna,
- siriusly, wygląda niesamowicie, muszę obczaić tę aktorkę w innych filmach,
- podoba mi się rozwiązanie, kim był Blue,
- i podoba mi się też, że kiedy Simon zrobił kilka rzeczy wybitnie nie w porządku, to zostało mu to wypomniane, że takie rzeczy nie są w porządku i tak nie można robić,
- w ogóle jak na komedię romantyczną w amerykańskim hajskulu jest szokująco nietoksyczna.

Ocean's:
- CATE NA MOTORZE,
- nie wiem, czy w scenariuszu było, że Cate i Sandra mają grać szip, ale grały,
- brakowało mi tego, żeby Cate wystąpiła na tej gali w sukni, najlepiej udając bogatą Rosjankę. To mój główny zarzut do filmu - gdzie jest Cate w sukni balowej? Ale Sandra jako bogata Niemka też była dobra,
- nie podobał mi się na końcu plottwist z tym Chińczykiem, był taki od czapy,
- ale generalnie film świetny i właściwie wszystkie lasie były niesamowite, tak powinno się kreować ciekawe i różnorodne postacie kobiece, chcę więcej takich remake'ów w moim życiu.

niedziela, 17 czerwca 2018

Redakcja Rubińskiego

Tak, zaszłam już bardzo daleko w redagowaniu tego tekstu. Skopiowałam go na pulpit i otworzyłam plik, najgorsze już za mną. W ogóle nie wiem, czy zauważyliście, ale to będzie jednak Rubiński, a nie Rubinsky, a może w ogóle pomyślę o jakimś innym nazwisku, bo to oryginalne było... welp, pamiątką po jednej rzeczy, która i tak nie ma już znaczenia. Natomiast nie ma sensu w świecie przedstawionym, bo mam tutaj odległą przyszłość i Imperium Sol, którym rządzi banda tradycjonalistów szczycących się, jak to nazywają się w staroziemskim języku. Wiecie, Ian Francois Rubiński, Terry Joanna Davout, Anastazja Newton... (A Terry to ofc od Terra). Again, system nadawania imion nie ma żadnego związku z fabułą, ale jest śmieszny.
Mój problem z tym tekstem jest taki: fabuła jest niechronologiczna i kolejne fragmenty wiążą się na zasadzie skojarzeń, a co gorsza nie miałam nawet czasu tego dokładnie przemyśleć, bo to był ten moment, kiedy podczas NaNo skończyłam pisać Anestezjologa, a zostało mi jeszcze ponad 10k, żeby wygrać i Rubiński to był jedyny tekst, do którego dysponowałam jakimkolwiek planem. Dlatego teraz, zanim w ogóle zabiorę się za redakcję, muszę przejrzeć tekst, zrobić listę scen i zdecydować, które wypieprzyć (jedna już jest pewnikiem), co dopisać, a wszystko poukładać tak, żeby miało sens - nie chronologicznie, bo to nie jest istota rzeczy, ale fabularnie. Na szczęście wiem już, co ma być moim midpoint, co idzie przed, a co po, więc to mi ułatwia życie.

E: Wychodzi na to, że tylko jedna scena wylatuje, a w zakończeniu będę musiała jeszcze coś dopisywać, tymczasem tekst powinien być krótszy o jakieś 2k co najmniej (ma 11,3). Niofie, czy ty możesz do cholery nauczyć się pisać treściwie? To było NaNo, ok, ale w przypadku Grzybobrania nie mam żadnego wytłumaczenia.

piątek, 15 czerwca 2018

Książki

Dzisiaj byłam prawym Bergerem. To znaczy Germonem. Tak jak Germon nie mógł się powstrzymać przed zjedzeniem ciasta, które na niego patrzy, tak ja nie mogłam się powstrzymać przed kupieniem książek, jeśli są przecenione 25% i zostały tylko cztery sztuki w magazynie. Patrząc na to z drugiej strony: jedyne, co mam w tej chwili w lodówce, to dwa plasterki salami i reszta pigwy w słoiku. Według mądrych badań lekarze są o wiele bardziej podatni na popadanie w nałogi i tak sobie myślę, że chyba już lepiej to niż alkoholizm...
(Ale naprawdę, powinnam ogarnąć kuwetę, to było nieplanowane, w chwili bardzo złego samopoczucia i mogłam była wydać najwyżej połowę z tej kwoty, jezu, mam wrażenie, że się dekompensuję, a jak tak dalej pójdzie, nie będzie mnie stać na wizytę u psychiatry).
Anyway, patrzcie jakie ładne książki.

środa, 13 czerwca 2018

Optymistyczne plany

Mam wrażenie, że są nawet zbyt optymistyczne i udzieliła mi się jakaś mania, ale wyglądają mniej więcej tak:
Do końca lipca chcę zredagować Rubinsky'ego i wysłać go do NF. Najlepszym celem byłoby wydać coś, ale aż tak nie zamierzam się rozpędzać, tym bardziej, że jeden jedyny raz, kiedy wysłałam tekst do gazety, miał miejsce chyba jeszcze w podstawówce, więc nie wiem, czego się spodziewać.
Alternatywą - jeśli Rubinsky się nie spodoba - byłoby zredagowanie i wysłanie Grzybobrania, ale tak jak tego pierwszego całkiem łatwo będzie mi skrócić, tak drugie może sprawić problem.
Poza tym chcę w lipcu-sierpniu napisać przynajmniej jedno opowiadanie, najprawdopodobniej Syberię, ale Władzia też, jeśli mi się uda.
We wrześniu i październiku będę planować NaNo i podejmować decyzję, jaki tekst w ogóle zamierzam pisać, w listopadzie będzie NaNo, w grudniu prawdopodobnie będę jeszcze coś w nim gmerać.
W 2019 - to może bardzo odważne plany, ale chciałabym przygotować do wysłania jakąś powieść, prawdopodobnie Anestezjologa albo Słoneczniki, ale to jeszcze będzie zależało od tego, co w końcu napiszę na tegorocznym NaNo.

niedziela, 10 czerwca 2018

Anime

Skończyłam oglądać anime, bo Japonia bombarduje mnie zabójczą dawką seksistowskiego i homofobicznego bullshitu, który przestałam tolerować. I po jakichś dwóch latach od rzucenia tego w cholerę dowiaduję się, że Gainax zamierza wypuścić filmową trylogię z Leijiverse. Wiecie, Leijiverse ma specjalne miejsce w moim sercu, bo to jest powód, dla którego przetrwałam pierwszy rok medycyny (tak, obejrzenie wszystkiego zajęło mi z grubsza rok) i teraz dowiaduję się, że zamierzają zrobić remake. Nie jestem zatwardziałym fanem, bardzo lubię film z 2013, dlatego mogłoby być super... Z drugiej strony boję się mieć nadzieję, że to będzie rzeczywiście coś dobrego, bo nowy LoGH okazał się śmierdzącą kupą, o której w ogóle lepiej nie wspominać i nie, ładne kosmosy i okręty nie nadrabiają za gównianą całą resztę.
Tak więc wiecie. Nie wierzę Japonii, że jest w stanie przedstawić jakąś nietoksyczną historię. Oczywiście im się zdarza, ale gdybym się miała nastawić, że to będzie zajebiste, a potem się rozczarować? To by było bardzo przykre. To nawet nie kwestia mojego rozczarowania Tanaką, chociaż fakt, że zawsze stawiałam go na piedestale jako wzór do naśladowania, a tymczasem jego oryginalne powieści okazały się... welp, może w ogóle o tym nie mówmy.
Czasami tęsknie za czasami, kiedy seksizm w książkach i filmach mi nie przeszkadzał, bo w tej chwili dostaje kurwicy w przypadku tworów, które byłby bardzo dobre, gdyby tylko autor traktował kobiety jak ludzi. Ale z drugiej strony wmawiam sobie, że jeśli więcej osób zacznie zauważać problem i mówić o tym otwarcie, to na fali wspólnego wkurwu coś uda się zmienić - ba, coś się zmienia, patrząc po Wonder Woman, siódmych Star Warsach i tak dalej, ale i tak to przypomina bardziej przelewanie oceanu wiaderkiem.

piątek, 8 czerwca 2018

D jak Dima

Właściwie to uświadomiłam sobie, że trzech moich głównych bohaterów Ruskich Elfów ma na imię na D: Dymitr Irinowicz nr 1, Daria Nikolajewna i Dymitr Irinowicz nr 2. Nie było to planowane, ale w sumie jak już się zdarzyło, to pasuje do mojego paskudnego systemu nadawania imion w tym tekście, więc bierę. "Dima, Dasza i Mitia", to brzmi jak tytuł powieści YA. Chciałabym być tak sławna, żeby ludzie pisali dziwne AU do moich tekstów, byłoby śmiesznie.

czwartek, 7 czerwca 2018

Otczestwo

Wszyscy pewnie już wiedzą, że zachwycam się językiem rosyjskim i uważam, że brzmi absolutnie pięknie, mimo że sama nie miałam jeszcze czasu opanować go w w stopniu wyższym niż mierny. No ale strasznie jaram się otczestwami, bo (pomijając fakt, że nabijają wordcount na nano) uważam, że to strasznie tru, kiedy narrator zwraca się do bohatera per Dymitr Aleksiejewicz, można mnóstwo rzeczy w ten sposób wyrazić i dodaje to kolejną możliwość do subtelnych zmian znaczeniowych w sposobach porozumiewania się moich ruskich elfów (czego nauczyła mnie Wiera Kamsza, chociaż u niej akurat patronimików nie ma, natomiast wspaniale eksploruje ona różnicę między byciem per pan i per ty - coś, co w angielskojęzycznych książkach raczej się nie trafia).
W każdym razie, no, otczestwa. Tylko skoro mam powszechne równouprawnienie, to uświadomiłam sobie, że to nie ma najmniejszego sensu, żeby dzieci były określane tylko z perspektywy ojca. Jeśli mamy grafinę, dziedziczkę tytułu, która wychodzi za młodszego brata jakiegoś grafa, co podnosi go do rangi grafa-małżonka, to na zdrowy rozum ważniejsze jest to, że dane dziecko jest potomkiem tej właśnie grafiny, a nie jej randomowego męża, który pomaga jej w zarządzaniu rzeczami. Dalej - skoro mam wielką księżną Irinę i jej randomowego męża, młodszego brata zmarłego margrafa Michajłowa, i to ona przekazuje synom nazwisko rodu rządzącego, to powinno obowiązywać, welp, matczestwo? Muszę odkurzyć znajomości z jakimiś rusologami, bo mam za małe wyczucie językowe, żeby to przeprowadzić. Byłabym zachwycona, gdyby dało się zastąpić otczestwo jakimś neutralnym terminem, also, nie jestem całkowicie pewna, jak konkretnie utworzyć te matczestwa. No ale na razie wychodzi mi, że mój główny bohater nazywa się Dymitr Irinowicz Aleksiew, co trochę burzy mi piękną strukturę dwóch Dymitrów Aleskiejewiczów... Nie żeby ona miała jakieś istotne znaczenie fabularne, ale wiecie, bardzo ją lubię, była ze mną od samego początku, kiedy tylko wymyśliłam, że oni tam mają tylko czternaście imion. Może będzie dwóch Dymitrów Irinowiczów? Ale to mi z kolei burzy cały jeden wątek i musiałabym go bardzo mocno przemyśleć, zresztą całe drzewo genealogiczne Michajłowów wywraca na drugą stronę, a już prawie się cieszyłam, że przynajmniej w nim nie będzie dużo roboty.
Natomiast taka popularność imienia Irina byłaby mi bardzo na rękę, bo ostatnio przypominam sobie Noldorów i wykiełkował mi epicki konflikt Aleksja-Irina w Legendarium, który jest, welp, epicki. To chyba ma związek z tym, że przestałam tak hejtować Feanora, będzie o tym notka, jak się uporam z życiem. Anyway, wychodzi mi na to, że to był nie Aleksy Wielki, bo Aleksy był cienki jak dupa węża - wszystko zaczęło się od carycy Aleksji Wielkiej i jej marszałka Iriny Żelaznej. (W ogóle ach, przydomki też są zajebiste. Może Aleksy Cienki, skoro przy tym jesteśmy? Historycy wciąż debatują, czy chodziło o jego przedmioty fizyczne czy psychiczne. Poza tym mam historię Dymitra Złośliwego, jednego z przodków Dymitra Irinowicza, który wsławił się tym, że nie chciał umrzeć i przekazać tronu wnukom, więc czekał, aż ich wszystkich przeżyje. W końcu otruła go teściowa prawnuka, z czego potem wynikła pięćsetletnia krwawa waśń pomiędzy margrafami Michajłowami i książętami Krugłowami).

środa, 6 czerwca 2018

Nano

To bardzo mało konstruktywne, ale chciałabym, żeby już było NaNo. NaNo to naprawdę dobry stuff, polecam każdemu. Planuję napisać notkę dlaczego warto zapisać się na NaNo, ale to nie teraz.
W ogóle możecie spodziewać się w najbliższym czasie przerw w działalności, poza tym długo już nie wrzucałam nowej odsłony listy bbc, ale mam w tej chwili jeszcze z 10 przeczytanych książek, które albo muszę sobie odświeżyć, bo czytałam je dziesięć lat temu, albo zamierzam je omówić razem z innymi książkami, których jeszcze nie zdążyłam przeczytać (Austen), więc to trochę potrwa. Niby chciałam się wziąć za przerabianie listy Sapkowskiego, ale wiecie, tak na nią patrzę i ona jest tak bullshitowa, że nie wiem, czy w ogóle warto marnować na nią słowa.

piątek, 1 czerwca 2018

Oświecenie

Nie wiem, czy mieliście kiedykolwiek taki moment, kiedy orientujecie się, że wasz główny bohater od samego początku był nie głównym bohaterem, tylko antagonistą? No więc ja miałam właśnie ten moment i nagle struktura tego tekstu objawiła mi się w całej glorii i chwale, bo już nie próbuję wbijać młotka gwoździem. W każdym razie teraz wszystko ma sens i wreszcie działa, co nie znaczy, że sam tekst nabrał jakiegoś bardziej pozytywnego wydźwięku czy coś. Nadal jest ponury i paskudny, ale teraz przynajmniej rozumiem, o czym on w ogóle mówi.

Konspekt

Wesołego dnia dziecka! Nie wiem, jak wy, ale ja zgodnie z wielowiekową tradycją świętuję go butelką Riojy i jedzeniem resztek z wczorajszego obiadu.
Wczoraj w nocy skończyłam pisać konspekt Słoneczników i powiem wam, że to jest najlepszy i najgłębiej przemyślany konspekt, jaki kiedykolwiek stworzyłam. Zła wiadomość jest taka, że spędziłam kilka godzin na kombinowaniu, ale nie widzę żadnej możliwości, żeby ta historia skończyła się dobrze, więc spodziewajcie się, że przy pisaniu znowu będę jęczeć, jakie to paskudne, ponure i źle mi robi w głowę.
Also, mam nowy kawałek do mojej playlisty: The world. Jak widzicie nadal utrzymuję klimat puchatości, tęczy i kucyponków.

środa, 30 maja 2018

Tytuł

Słoneczniki. To bardzo fajny tytuł. Tak sobie myślałam o tym żółtym i wpadłam, że to bardzo dobrze pasuje, bo przecież nie mogę nazywać tekstu do końca Yellow. Nawet przez chwilę korciło mnie, żeby zmienić nazwę Pancernika, ale ona ma... bardzo długą i zawiłą historię, rozpoczętą zanim jeszcze w ogóle wymyśliłam i zaczęłam pisać ten tekst, więc trochę byłoby szkoda. Dlatego Pancernik zostaje, Słoneczniki pojawiają się osobno.
W ogóle muszę wam przyznać, że tak jak chyba większość pisarzy nie lubi wymyślać tytułów, to dla mnie to jest jedna z fajniejszych rzeczy. Nigdy nie siedzę i nie myślę, jaki tu nadać tytuł, po prostu w pewnym momencie on sam przychodzi i wtedy wszystko wskakuje na miejsce. Wcześniej zazwyczaj posługuję się prowizorycznym tytułem, który pojawia się, kiedy jeszcze tekst jest zdaniem pojedynczym zapisanym na kartce na nocnym stoliku (jak Rude czy Syberia) i czasami zdarza się, że tytuł jest na tyle trafny i robi sens, że zostaje (jak Grzybobranie), ale zazwyczaj prawdziwy tytuł po prostu któregoś dnia sam przychodzi, jeśli odpowiednio długo myślę nad jakimś tekstem.
Natomiast stosunkowo rzadko tytułuje rozdziały, bo skoro już wymyśliłam jeden dobry tytuł jakiegoś rozdziału, to musiałabym tytułować wszystkie, a nie zawsze mam tyle dobrych pomysłów. Tytułowałam rozdziały Małpy i byłam nawet z nich całkiem zadowolona, ale mam wrażenie, że nikt nie zwrócił na nie uwagi. Pierwsza Małpa ma 22 rozdziały, druga 28 i wydałam na to roczny zapas kreatywności.

Yellow cd

Mam już sześć stron notatek na temat Yellowa i wstępną koncepcję na konspekt w głowie. Niech mnie ktoś powstrzyma, bo naprawdę nie mogę teraz zacząć tego pisać. Szczególnie nie teraz, z powodu okoliczności mniej lub bardziej związanych z zarabianiem na życie. Natomiast jeśli te okoliczności miną, obawiam się, że nie będzie mnie już tak cisnęło do pisania, zawsze tak jest.
Anyway, zamiast mutanci będę używała określenia odmieńcy, mniej się kojarzy z X-menami. Mam już całkiem ogarnięty Pancernik i wychodzi mi na to, że każda jedna osoba z grona przywódców należy do przynajmniej jeszcze jednej grupy dyskryminowanej (Rebeka w ogóle jest kozakiem, bo ma mieszane Azjatycko-Afrykańskie pochodzenie, nieleganie przekroczyła amerykańską granicę i rozkręciła ruch feministyczny i to wszystko jeszcze zanim została odmieńcem). Co generalnie ma sens, bo oni nauczyli się walczyć o swoje prawa jeszcze zanim przyłączyli się do Pancernika. Tylko Rassvet jest trochę bardziej radykalny, ale to Rosja, nie mieli innego wyjścia, tym bardziej, że większość członków została przez Babanina wyciągnięta ze specjalnych obozów wojskowych.
W ogóle w tym tekście mocno się inspiruję ruchami antyrasistowskimi, feministycznymi i lgbt. Na przykład awantura o tęczę i że geje zawłaszczają sobie rozszczepione światło - w moim uniwersum sama nazwa Yellow wzięła się od tego, że odmieńcom po obudzeniu umiejętności oczy robią się żółte, co normalsi od razu podchwycili, że żółty = fuj, nikt się nie ubiera na żółto, nawet złoto wypada nosić tylko białe i czerwone, a potem jojczą, że odmieńcy zawłaszczyli sobie żółty.

wtorek, 29 maja 2018

Yellow

Nie mogę się do tego zebrać i napisać tego jakoś ładnie. W każdym razie tutaj jest trochę na temat świata przedstawionego Yellowa i trochę o inspiracjach. Muzyczne inspiracje są zawsze najlepsze, ale na dłuższą metę mam zbyt ograniczony gust muzyczny. W każdym razie tak: Advent, czyli piosenka o zniszczeniu i krwawej zemście, Sacred Worlds Guardianów jako popsuta inspiracja Zamknijcie Bramy Raju i Paint it Black Stonesów jako główny motyw muzyczny.

Ocenialnie

Jeszcze przed chwilą pisałam, jaka to szkoda, że Mackalnia umarła, ale chyba to jakieś przeznaczenie, bo raptem miesiąc temu został założony Gaj Ocen. Naprawdę, polecam, jeśli ktoś coś publikuje w internecie, bo dobra, konstruktywna ocena jest na wagę złota. Oczywiście trzeba uważać, do kogo człowiek się zgłasza, bo przecież założyć ocenialnię może sobie każdy, natomiast ta konkretna jest bardzo konstruktywna i warto.
W ogóle nie chcę tu wychodzić na jakiegoś spcejalistę od pisania, ale naprawdę opłaca się szukać krytyki innych osób, jeśli ktoś chce się rozwijać - czy to będzie ocenialnia, beta czy cokolwiek innego. Czytanie książek jest ważne, ale jako autorzy pewnych błędów po prostu nie widzimy. Oczywiście do wszystkiego pewnie można dość, ale rada od kogoś, kto już te etapy przeszedł (albo jest w trakcie, ale ma jakieś swoje sposoby) może ten proces naprawdę przyspieszyć. Sama pisałabym o wiele lepiej, gdybym przez te lata powolnego ciułania expa udzielała się na jakichś forach literackich czy miejscach poświęconych doskonaleniu warsztatu. (No, niby byłam na Craiisie, ale za bardzo się bałam wrzucić tam jakikolwiek mój tekst, a potem Craiis umarł. No i nie idźcie na forum NF, tam jest strasznie marnie. Nie wiem, jak obecnie wygląda forum NF, ale kiedy ja tam byłam właśnie w okolicach 2013-2014 dowiedziałam się tylko tyle, że nie pisze się "niskopodłogowy autobus").

poniedziałek, 28 maja 2018

Zmiana decyzji

Dobra, ziomki, trochę się zagalopowałam. Zaczęłam sobie wypisywać istotnych bohaterów Yellowa i wyszło mi na ten moment 21 - niby to nie jest dużo, bo Ruskie elfy i Rude mają po 30, no ale też to nie jest tekst, który mogę zaplanować, a potem siąść i napisać praktycznie z marszu jak Grzybobranie. Trochę mnie poniosła fala entuzjazmu, bo fakt, to będzie krótsze niż Ruskie elfy, ale i tak widzę to jako jakąś konkretnych rozmiarów cegiełkę - tak od 100k. No i według mojego planu pisarskiego jeszcze z zeszłego roku miałam najpierw poćwiczyć na opowiadaniach, potem napisać to o podróżach w czasie, a więc zaczynać od mniej wymagających objętościowo rzeczy, bo jeszcze nie wiem, na ile mój nowy magiczny sposób pisania jest skuteczny na dłuższą metę (= nie na NaNo).
Dlatego nowy lepszy Yellow niewątpliwie powstanie, ale na razie muszę sobie dać na wstrzymanie. Może NaNo 2019, ale z drugiej strony nie wiem jeszcze, co konkretnie będę pisać na NaNo 2018, więc się powstrzymam z takimi założeniami. (W ogóle jesień 2019 zapowiada się dla mnie śmiesznie, ale mam nadzieję, że jakoś to przetrwam, bo nie chcę opuścić ani jednego NaNo od kiedy zmarnowałam jakieś pięć lat, bojąc się wziąć w nim udział).

Decyzja

jest taka, że będę pisała Yellowa. Piszę ten post już trzeci raz, ale myślałam nad tym całą noc i jestem dość mocno zdecydowana... natomiast borem a prawdą nowy lepszy Yellow ma już w tej chwili mało wspólnego ze starym gorszym Yellowem. To znaczy dość mocno przerobiłam świat przedstawiony, przesunęłam go 50 lat w przyszłość, rozwinęłam misję kosmiczną i zasugerowałam się jednym anime, którego nawet nie oglądałam (ale czytałam do niego bardzo dobry fanfik). Dlatego to jest trochę skomplikowane. Jeszcze nie wiem do końca, jak konkretne klocki będą do siebie pasować i muszę to przemyśleć.
Natomiast tak w skrócie o czym jest ten tekst: jak pewnie się domyśliliście po tym, jak wspominałam X-menów, piszę o mutantach ze zdolnościami parapsychicznymi, którzy muszą walczyć z nietolerancją ludzi. Natomiast naprawdę nie chcę, żeby każdy, kto przeczyta ten tekst, stwierdzał, że pewnie chciałam napisać fanfik do X-menów, tylko bez fanfika, więc trochę pozmieniałam. Also, jak już kiedyś wspominałam, generyczne światy przedstawione mnie z reguły nudzą i dostałabym wysypki na myśl o pisaniu w settingu współczesność-tylko-z-mutantami. W 2013 mi to nie przeszkadzało, ale w 2013 byłam laikiem i dyletantem, więc mało rzeczy mi przeszkadzało.
Jeszcze wracając do tej misji kosmicznej, to zdecydowanie to nie ma być space opera, natomiast jedną z odległych inspiracji było opowiadanie Dukaja, do którego stosunek mam bardzo ambiwalentny, mianowicie Ruch Generała, no i generalnie coś w tym stylu. Tylko nie tym stylem, jeśli wiecie, o czym mówię.
Na dniach możecie się spodziewać szerszego opisania świata przedstawionego, jak tylko sama będę wiedziała, co chcę z nim zrobić.

niedziela, 27 maja 2018

Naprawienie faili

Właściwie przypominam sobie o Tekście, O Którym Nie Wspominamy, bo z obecnej perspektywy widzę, że mogłabym go napisać teraz lepiej na tak wielu płaszczyznach, że aż palce mnie do tego świerzbią. Wtedy, po otrzymaniu tej ocenki na Mackalni (która trochę zrujnowała mój świat, bo wtedy uważałam się za bardzo dobrą pisarkę i że cokolwiek wyjdzie spod mojej klawiatury jest zajebiste samo w sobie) obiecałam, że napiszę to jeszcze raz z wykorzystaniem wszystkich rad, ale w końcu nie napisałam. Z jednej strony chciałabym udowodnić tym wszystkim ludziom, którzy być może ocenili moje pisanie z perspektywy tego jednego tekstu, że nie piszę aż tak tragicznie, jak można by po tym wnioskować, no ale ze zdecydowaną większością tych ludzi nie mam już kontaktu, więc tak czy inaczej by się nie dowiedzieli. Najbardziej żałuję Mackalni, bo to było dobre miejsce. Analizy mnie obecnie drażnią, ale ocenki u osoby, która zna się na rzeczy, to świetna sprawa.
To są naprawdę ciężkie decyzje. To znaczy wiecie, podstawową zaletą pisania tego tekstu jest to, że już raz go pisałam (mimo że fabułę i tak bym musiała gruntownie przerobić), więc większość rzeczy mam już dokładnie rozpracowanych, a więc właściwie mogłabym teraz siadać do konspektu i pisać. Ofc raczej nie zrobię tego zanim nie napiszę w końcu Władzia i Syberii, tym niemniej ta perspektywa jest bardzo kusząca. Also, poprzednio ten tekst też zaczęłam latem, a konkretniej w sierpniu 2013. To byłaby taka ładna rocznica.

sobota, 26 maja 2018

Mój pierwszy fail

Przy okazji przeglądania moich folderów ze space Niemcami cofnęłam się jeszcze dalej w przeszłość, mianowicie do lat 2012/2013. To był ten okres, kiedy w ogóle zaczęłam na poważnie pisać - wcześniej miałam na koncie kilka zeszytów zapisanych jakimiś bzdurami i sporo krótkich fanfików, ale w 2012 napisałam Małpę - 54k fanfika, który zaczęłam zupełnie na pałę i bez planowania, a potem udało mi się go skończyć i nie wiem, kto był bardziej zaskoczony: ja czy moi czytelnicy. W każdym razie ten tekst nie jest w żaden sposób dobry, nawet nie przyzwoity (choćby i pewni ludzie twierdzili inaczej. Nie mówię, że nie mają gustu, ale to naprawdę nie jest dobrze napisany tekst), natomiast byłam z siebie całkiem dumna, bo to była pierwsza tego typu inicjatywa, którą przeprowadziłam od początku do końca i może planowanie tego tekstu było do dupy, ale przynajmniej się jakoś kończył. Mimo marności tego tekstu mam do niego wciąż dużo sympatii i dlatego w 2015 napisałam kontynuację na kolejne 72k.
Potem było gorzej, bo doszłam do wniosku, że skoro skończyłam fanfik na 50k, to uda mi się też napisać tekst autorski, prawda? No więc napisałam. To jest Tekst, O Którym Nie Wspominamy. To znaczy nie taki jest jego tytuł, ale ten projekt przeciągnął mnie przez siedem kręgów piekła, dał mi raka i depresję. To największy szajs, jaki w życiu napisałam, a pisałam Akatsuki AU do Naruto, więc wierzcie mi, jest naprawdę nieporównywanie do dupy. Więcej, wszyscy czytelnicy byli raczej zgodni, że to tekst do chrzanu, a szczególnie już druga część. Bo tak, najpierw napisałam kilka opowiadań, z czego jedno mi zjechali na NF (chociaż akurat zupełnie nie za to, za co powinno być zjechane, nie polecam forum NF), potem część pierwszą na 50k, potem miała być część druga na drugie tyle, wyszło nie wiadomo co, które nie miało nawet 20k i w tej chwili już tak bardzo nienawidziłam tego tekstu, że chciałam tylko, żeby się skończył. Tak, skończył się w końcu i pewnych rzeczy się nauczyłam (głównie dzięki wspaniałej ocenie w ocenialni Pomackamy, poleciłabym, ale już nie działa), ale w efekcie na bardzo długi czas utkwiłam w przekonaniu, że wszystkie rzeczy będzie mi się pisać tak koszmarnie i w ogóle że pisanie to najgorsza rzecz, która mi się w życiu przytrafiła (co nie jest prawdą, najgorszą rzeczą w moim życiu były studia medyczne).
W każdym razie cały ten tekst zaczął się tym, że jestem absolutnym nerdem głosowym, co pewnie mogliście zauważyć po mojej nienawiści do lektorów i generalnie wszystkiego, co zagłusza oryginalną ścieżkę dźwiękową, co wyniosłam z lat oglądania anime. Natomiast w dalszym ciągu uważam, że Kouji Yusa ma jeden z najpiękniejszych głosów, jakie słyszałam, i właśnie z powodu tego głosu, a konkretniej trzech piosenek, a konkretniej anime, do którego były one nagrane, pisałam ten tekst. No i po nim widać, że był pisany pod dużym wpływem anime, chociaż to tylko jeden z jego problemów. Próbowałam się też w tym tekście z pewnymi psychologicznymi zagadnieniami, które zupełnie spieprzyłam, bo nie miałam warsztatu. Kilka osób mi wytknęło inspirację X-menami, co było trochę failem, bo X-menów obejrzałam dopiero wtedy, żeby wiedzieć, do czego tak przyrównują mój tekst i dowiedziałam się, że powinnam była zrobić to dużo wcześniej, bo te filmy o wiele lepiej rozwiązują pewne problemy, które były bzdurami mojego świata przedstawionego. No ale to ma sens, w końcu nad jednym pracował sztab ekspertów z gigantycznym kapitałem, drugie pisała licealistka.
Z jednej strony mogłabym ten tekst napisać od nowa, bo naprawdę rzadko zdarza mi się mieć ekstrawertyka w głównej roli, poza tym kupa ludzi dostarczyła mi kupy rzetelnych, konstruktywnych komentarzy, co mogłabym poprawić i nie chciałabym, żeby ich praca poszła na marne - a miałabym dzięki temu naprawdę solidną bazę. Z drugiej strony: to Tekst, O Którym Nie Wspominamy - wiążę z nim tak dużą ilość złych wspomnień, że nie wiem, czy byłabym w stanie przełamać się z zacząć pisać. Wiem, że na pewno dałabym radę to napisać, bo już raz to zrobiłam - tylko pytanie, jakiej jakości byłby produkt końcowy i czy to w ogóle byłoby warte.
(Tym razem nie wstawiam żadnego cytatu na podsumowanie, bo ten tekst jest tak wielką kupą, że nie znalazłam nawet niczego, co by się nadawało).

piątek, 25 maja 2018

Space Niemce cd

Takie małe coś z jednego z niezredagowanych tekstów o Reuterze. Uważam, że ten fragment mi się udał.
Curt natychmiast odwrócił wzrok, bo wiedział doskonale, że nie należy zbyt długo przyglądać się podejrzanym ludziom siedzącym w ciemnych kątach. Wiele lat wcześniej ojciec opowiedział mu historię krążownika floty Solarnej – okręt nazywał się Niepokonany i pewnego dnia po prostu zniknął z radarów w pobliżu stacji na Alfa Centauri. Nikt nie znalazł wraku ani żadnych śladów energetycznych, które wskazywałyby, co wydarzyło się na tym miejscu – milion ton stali i 289 członków załogi po prostu wyparowało w pustkę kosmiczną. Naukowcy zwołani do wyjaśnienia incydentu winili dziwne zawirowania elektromagnetyczne, zakłócenia czasoprzestrzennej błony związane z błędem systemu skoku, aż wreszcie niewykrywalną na odległości mikroskopijną czarną dziurę o średnicy kilkunastu nanometrów, nie mieli jednak nic do powiedzenia ludziom, którzy widzieli potem Niepokonanego w różnych zupełnie odległych zakątkach kosmosu.
Okręt miał przepływać obok nie dając żadnych sygnałów i jakby nie zauważając nikogo na swoje drodze, ale kto go widział, mógł spodziewać się w najbliższej przyszłości nieszczęść i katastrof. Inna jeszcze historia mówiła, że niektóre statki odbierały na radarach dziwne odczyty, które wskazywały na to, że zbliżający się statek jest zniszczonym krążownikiem klasy Szakal, wycofanym z użytku czterdzieści lat wcześniej i takim właśnie jak Niepokonany. Gdyby zbliżyć się do tego statku okazywało się, że radar źle funkcjonował i tak naprawdę był to tylko okręt patrolowy albo jakiś niewielki statek kupiecki, a ciekawska załoga umierała w ciągu tygodnia. Jeśli znajdując ów dziwny odczyt na radarze załoga z oddalenia śledziła nieznajomy statek, odnajdywała ona zazwyczaj jakieś niezwykłe skarby – rzadkie złoża, opuszczoną bazę pełną sprzętów albo coś takiego – i wszyscy umierali po miesiącu. Jeśli z kolei znalazłszy na radarze taki odczyt załoga uciekła natychmiast w przeciwną stronę, wszyscy umierali w przeciągu roku. Takie krążyły właśnie plotki o krążowniku Niepokonanym.
Umarli marynarze którzy byli na nim podczas owego feralnego lotu mieli czasami zakradać się na mało uczęszczane stacje i siadać w kątach barów, żeby obserwować ludzi i wybierać swoje przyszłe ofiary. Gdyby podejść do takiej ukrytej w cieniu postaci, światło padało na twarz, która okazywała się zasuszona i wyschnięta jak u mumii, z pustymi oczodołami i piaskiem sypiącym się ze szczelin w ubraniu. To właśnie opowiedział Curtowi jego ojciec. Pani Zamojska tylko wzruszyła ramionami, kiedy ją o to zapytał, i wyjaśniła, że umarli są najmniejszym problemem i o wiele gorzej, gdyby natknął się na żywych, którzy mieli w zwyczaju siadać po ciemnych kątach w podejrzanych barach: kapitana Michajłowa z Zewu Cthulhu, kapitan Boateng z Ankobry albo kapitana Reutera z Czarnej Mewy. W takim wypadku – powiedziała pierwsza oficer – człowiek naprawdę by wolał, żeby to okazali się ożywieni zmarli.

Wszyscy moi kosmiczni Niemcy

Parę lat temu miałam taki okres, że pisałam space opery o Niemcach. Nie będę tu nawet wytykać palcem, przez kogo to się zaczęło, ale generalnie to wszystko miało swoją inspirację w pewnej serii space oper, do której teraz boję się wrócić (głównie dlatego, że mimo wszystko mam dobre wspomnienia, a są rzeczy, które by mnie obecnie trochę raziły w oczy), ale wyrwały się spod kontroli. Tym sposobem narodziły się właściwie trzy osobne, ale zupełnie podobne uniwersa, których nawet nie wymieniłam w moim spisie powszechnym, bo - co generalnie u mnie nietypowe - we wszystkich trzech przypadkach uważam, że sprawa zakończona i nie zamierzam do tego wracać. A wspominam o tym teraz, bo Anestezjolog właściwie wypączkował z tego samego miejsca, bo to jest miejsce, z którego biorę wszystkie moje space opery. Powiem więcej, wszystkich czworo głównych bohaterów tych tekstów wzorowałam na jednej i tej samej postaci, co jest tym większym trainwreckiem, że oni właściwie nie mają ze sobą dużo wspólnego. Najdalej od pierwowzoru odpełzła Olga, bo ona okazała się Obersteinem i nie ma empatii, ale to inna historia, bo w ogóle Anestezjolog to inna historia, pisałam go później i podczas NaNo.

sobota, 19 maja 2018

NaNo 2018

Wiem na pewno, że nie zdążę Anestezjologa skończyć latem, bo mam już do napisania trzy opowiadania (Syberię, Władzia i to o Czarnoksiężniczce, chociaż idk, może z tego zrobię coś większego) i trochę redagowania, dlatego chciałabym spędzić z tym tekstem kolejne NaNo i powinno być wtedy idealnie na skończenie. Z drugiej strony miałam pisać w tym roku ten tekst o podróżach w czasie... Pewnie skończy się na tym, że w październiku będę nagabywać ludzi, żeby podjęli za mnie decyzję, bo się nie mogę zdecydować kolejny raz z rzędu.
W każdym razie ten tekst ma być czymś w rodzaju zbioru opowiadań, tzn pięć opowiadań na jakieś 10k, każde rozgrywające się w innym czasie/ na innej planecie, ale wszystko dość mocno powiązane ze sobą i mające spójną strukturę fabularną. Zadanie jest o tyle skomplikowane, bo chce najpierw rozplanować cały tekst wedle prawideł struktury powieści (hook, plot turn, midpoint itd.), a potem to samo zrobić z każdym punktem osobno. Jak na razie dostatecznie skomplikowane jest dla mnie robienie pojedynczego planu, więc to będzie o poziom wyżej, no ale trzeba stawiać sobie ambitne cele. Dodatkowo komplikuję sobie życie, bo mam dwoje głównych bohaterów i de facto ta rola jest dziedziczona: przez pierwsze dwa teksty większą rolę dostaje jeden z bohaterów, w dwóch ostatnich wszystko ogniskuje się bardziej na drugiej bohaterce.
W każdym razie mam opracowane postacie, tak zwaną drużynę L (z dość oczywistych względów).
Leonardo Alvarez - licencjonowany podróżnik w czasie, miły, puchaty, dużo się uśmiecha, nikt go nie bierze do końca poważnie, lubi biegać. Kiedy był dzieckiem życie uratowała mu tajemnicza Kobieta w Czerwonym Płaszczu i teraz jej szuka.
Lupita Mwangi - uczennica Leo, pochodzi w rodziny sławnych podróżników w czasie, ale wszyscy poza nią zostali wymordowani podczas wojen konkurujących rodzin. Chce dopaść swoich wrogów i jest zacięta w zemście, bardzo poważna i bezpośrednia.
Juliana Lubiewska - Ziemianka z początku XIX w, spotyka czystym przypadkiem Lupitę i stara się rozwikłać jej tajemnicę. Przez homofobiczne otoczenie chętnie zwiałaby z tego czasu i miejsca z pierwszą podróżniczką w czasie, jaką spotka na swojej drodze.
R.A. Nihaya Procyoni - aka Kobieta w Czerwonym Płaszczu, rodowita Procyonka, podróżniczka w czasie z dalekiej przyszłości. Coś ją łączy z Leo, ale spotykają się w odwrotnej kolejności, więc Leo jeszcze nie wie co.
(Nie mam w tym tekście ani jednej osoby hetero, a to mało nawet jak na mnie. Leo jest bi i w dodatku trans, Lupita bi albo pan, Juliana jest lesbijką, Nihaya nie wiem, ale też mi nie wygląda na hetero).