środa, 30 maja 2018

Tytuł

Słoneczniki. To bardzo fajny tytuł. Tak sobie myślałam o tym żółtym i wpadłam, że to bardzo dobrze pasuje, bo przecież nie mogę nazywać tekstu do końca Yellow. Nawet przez chwilę korciło mnie, żeby zmienić nazwę Pancernika, ale ona ma... bardzo długą i zawiłą historię, rozpoczętą zanim jeszcze w ogóle wymyśliłam i zaczęłam pisać ten tekst, więc trochę byłoby szkoda. Dlatego Pancernik zostaje, Słoneczniki pojawiają się osobno.
W ogóle muszę wam przyznać, że tak jak chyba większość pisarzy nie lubi wymyślać tytułów, to dla mnie to jest jedna z fajniejszych rzeczy. Nigdy nie siedzę i nie myślę, jaki tu nadać tytuł, po prostu w pewnym momencie on sam przychodzi i wtedy wszystko wskakuje na miejsce. Wcześniej zazwyczaj posługuję się prowizorycznym tytułem, który pojawia się, kiedy jeszcze tekst jest zdaniem pojedynczym zapisanym na kartce na nocnym stoliku (jak Rude czy Syberia) i czasami zdarza się, że tytuł jest na tyle trafny i robi sens, że zostaje (jak Grzybobranie), ale zazwyczaj prawdziwy tytuł po prostu któregoś dnia sam przychodzi, jeśli odpowiednio długo myślę nad jakimś tekstem.
Natomiast stosunkowo rzadko tytułuje rozdziały, bo skoro już wymyśliłam jeden dobry tytuł jakiegoś rozdziału, to musiałabym tytułować wszystkie, a nie zawsze mam tyle dobrych pomysłów. Tytułowałam rozdziały Małpy i byłam nawet z nich całkiem zadowolona, ale mam wrażenie, że nikt nie zwrócił na nie uwagi. Pierwsza Małpa ma 22 rozdziały, druga 28 i wydałam na to roczny zapas kreatywności.

Yellow cd

Mam już sześć stron notatek na temat Yellowa i wstępną koncepcję na konspekt w głowie. Niech mnie ktoś powstrzyma, bo naprawdę nie mogę teraz zacząć tego pisać. Szczególnie nie teraz, z powodu okoliczności mniej lub bardziej związanych z zarabianiem na życie. Natomiast jeśli te okoliczności miną, obawiam się, że nie będzie mnie już tak cisnęło do pisania, zawsze tak jest.
Anyway, zamiast mutanci będę używała określenia odmieńcy, mniej się kojarzy z X-menami. Mam już całkiem ogarnięty Pancernik i wychodzi mi na to, że każda jedna osoba z grona przywódców należy do przynajmniej jeszcze jednej grupy dyskryminowanej (Rebeka w ogóle jest kozakiem, bo ma mieszane Azjatycko-Afrykańskie pochodzenie, nieleganie przekroczyła amerykańską granicę i rozkręciła ruch feministyczny i to wszystko jeszcze zanim została odmieńcem). Co generalnie ma sens, bo oni nauczyli się walczyć o swoje prawa jeszcze zanim przyłączyli się do Pancernika. Tylko Rassvet jest trochę bardziej radykalny, ale to Rosja, nie mieli innego wyjścia, tym bardziej, że większość członków została przez Babanina wyciągnięta ze specjalnych obozów wojskowych.
W ogóle w tym tekście mocno się inspiruję ruchami antyrasistowskimi, feministycznymi i lgbt. Na przykład awantura o tęczę i że geje zawłaszczają sobie rozszczepione światło - w moim uniwersum sama nazwa Yellow wzięła się od tego, że odmieńcom po obudzeniu umiejętności oczy robią się żółte, co normalsi od razu podchwycili, że żółty = fuj, nikt się nie ubiera na żółto, nawet złoto wypada nosić tylko białe i czerwone, a potem jojczą, że odmieńcy zawłaszczyli sobie żółty.

wtorek, 29 maja 2018

Yellow

Nie mogę się do tego zebrać i napisać tego jakoś ładnie. W każdym razie tutaj jest trochę na temat świata przedstawionego Yellowa i trochę o inspiracjach. Muzyczne inspiracje są zawsze najlepsze, ale na dłuższą metę mam zbyt ograniczony gust muzyczny. W każdym razie tak: Advent, czyli piosenka o zniszczeniu i krwawej zemście, Sacred Worlds Guardianów jako popsuta inspiracja Zamknijcie Bramy Raju i Paint it Black Stonesów jako główny motyw muzyczny.

Ocenialnie

Jeszcze przed chwilą pisałam, jaka to szkoda, że Mackalnia umarła, ale chyba to jakieś przeznaczenie, bo raptem miesiąc temu został założony Gaj Ocen. Naprawdę, polecam, jeśli ktoś coś publikuje w internecie, bo dobra, konstruktywna ocena jest na wagę złota. Oczywiście trzeba uważać, do kogo człowiek się zgłasza, bo przecież założyć ocenialnię może sobie każdy, natomiast ta konkretna jest bardzo konstruktywna i warto.
W ogóle nie chcę tu wychodzić na jakiegoś spcejalistę od pisania, ale naprawdę opłaca się szukać krytyki innych osób, jeśli ktoś chce się rozwijać - czy to będzie ocenialnia, beta czy cokolwiek innego. Czytanie książek jest ważne, ale jako autorzy pewnych błędów po prostu nie widzimy. Oczywiście do wszystkiego pewnie można dość, ale rada od kogoś, kto już te etapy przeszedł (albo jest w trakcie, ale ma jakieś swoje sposoby) może ten proces naprawdę przyspieszyć. Sama pisałabym o wiele lepiej, gdybym przez te lata powolnego ciułania expa udzielała się na jakichś forach literackich czy miejscach poświęconych doskonaleniu warsztatu. (No, niby byłam na Craiisie, ale za bardzo się bałam wrzucić tam jakikolwiek mój tekst, a potem Craiis umarł. No i nie idźcie na forum NF, tam jest strasznie marnie. Nie wiem, jak obecnie wygląda forum NF, ale kiedy ja tam byłam właśnie w okolicach 2013-2014 dowiedziałam się tylko tyle, że nie pisze się "niskopodłogowy autobus").

poniedziałek, 28 maja 2018

Zmiana decyzji

Dobra, ziomki, trochę się zagalopowałam. Zaczęłam sobie wypisywać istotnych bohaterów Yellowa i wyszło mi na ten moment 21 - niby to nie jest dużo, bo Ruskie elfy i Rude mają po 30, no ale też to nie jest tekst, który mogę zaplanować, a potem siąść i napisać praktycznie z marszu jak Grzybobranie. Trochę mnie poniosła fala entuzjazmu, bo fakt, to będzie krótsze niż Ruskie elfy, ale i tak widzę to jako jakąś konkretnych rozmiarów cegiełkę - tak od 100k. No i według mojego planu pisarskiego jeszcze z zeszłego roku miałam najpierw poćwiczyć na opowiadaniach, potem napisać to o podróżach w czasie, a więc zaczynać od mniej wymagających objętościowo rzeczy, bo jeszcze nie wiem, na ile mój nowy magiczny sposób pisania jest skuteczny na dłuższą metę (= nie na NaNo).
Dlatego nowy lepszy Yellow niewątpliwie powstanie, ale na razie muszę sobie dać na wstrzymanie. Może NaNo 2019, ale z drugiej strony nie wiem jeszcze, co konkretnie będę pisać na NaNo 2018, więc się powstrzymam z takimi założeniami. (W ogóle jesień 2019 zapowiada się dla mnie śmiesznie, ale mam nadzieję, że jakoś to przetrwam, bo nie chcę opuścić ani jednego NaNo od kiedy zmarnowałam jakieś pięć lat, bojąc się wziąć w nim udział).

Decyzja

jest taka, że będę pisała Yellowa. Piszę ten post już trzeci raz, ale myślałam nad tym całą noc i jestem dość mocno zdecydowana... natomiast borem a prawdą nowy lepszy Yellow ma już w tej chwili mało wspólnego ze starym gorszym Yellowem. To znaczy dość mocno przerobiłam świat przedstawiony, przesunęłam go 50 lat w przyszłość, rozwinęłam misję kosmiczną i zasugerowałam się jednym anime, którego nawet nie oglądałam (ale czytałam do niego bardzo dobry fanfik). Dlatego to jest trochę skomplikowane. Jeszcze nie wiem do końca, jak konkretne klocki będą do siebie pasować i muszę to przemyśleć.
Natomiast tak w skrócie o czym jest ten tekst: jak pewnie się domyśliliście po tym, jak wspominałam X-menów, piszę o mutantach ze zdolnościami parapsychicznymi, którzy muszą walczyć z nietolerancją ludzi. Natomiast naprawdę nie chcę, żeby każdy, kto przeczyta ten tekst, stwierdzał, że pewnie chciałam napisać fanfik do X-menów, tylko bez fanfika, więc trochę pozmieniałam. Also, jak już kiedyś wspominałam, generyczne światy przedstawione mnie z reguły nudzą i dostałabym wysypki na myśl o pisaniu w settingu współczesność-tylko-z-mutantami. W 2013 mi to nie przeszkadzało, ale w 2013 byłam laikiem i dyletantem, więc mało rzeczy mi przeszkadzało.
Jeszcze wracając do tej misji kosmicznej, to zdecydowanie to nie ma być space opera, natomiast jedną z odległych inspiracji było opowiadanie Dukaja, do którego stosunek mam bardzo ambiwalentny, mianowicie Ruch Generała, no i generalnie coś w tym stylu. Tylko nie tym stylem, jeśli wiecie, o czym mówię.
Na dniach możecie się spodziewać szerszego opisania świata przedstawionego, jak tylko sama będę wiedziała, co chcę z nim zrobić.

niedziela, 27 maja 2018

Naprawienie faili

Właściwie przypominam sobie o Tekście, O Którym Nie Wspominamy, bo z obecnej perspektywy widzę, że mogłabym go napisać teraz lepiej na tak wielu płaszczyznach, że aż palce mnie do tego świerzbią. Wtedy, po otrzymaniu tej ocenki na Mackalni (która trochę zrujnowała mój świat, bo wtedy uważałam się za bardzo dobrą pisarkę i że cokolwiek wyjdzie spod mojej klawiatury jest zajebiste samo w sobie) obiecałam, że napiszę to jeszcze raz z wykorzystaniem wszystkich rad, ale w końcu nie napisałam. Z jednej strony chciałabym udowodnić tym wszystkim ludziom, którzy być może ocenili moje pisanie z perspektywy tego jednego tekstu, że nie piszę aż tak tragicznie, jak można by po tym wnioskować, no ale ze zdecydowaną większością tych ludzi nie mam już kontaktu, więc tak czy inaczej by się nie dowiedzieli. Najbardziej żałuję Mackalni, bo to było dobre miejsce. Analizy mnie obecnie drażnią, ale ocenki u osoby, która zna się na rzeczy, to świetna sprawa.
To są naprawdę ciężkie decyzje. To znaczy wiecie, podstawową zaletą pisania tego tekstu jest to, że już raz go pisałam (mimo że fabułę i tak bym musiała gruntownie przerobić), więc większość rzeczy mam już dokładnie rozpracowanych, a więc właściwie mogłabym teraz siadać do konspektu i pisać. Ofc raczej nie zrobię tego zanim nie napiszę w końcu Władzia i Syberii, tym niemniej ta perspektywa jest bardzo kusząca. Also, poprzednio ten tekst też zaczęłam latem, a konkretniej w sierpniu 2013. To byłaby taka ładna rocznica.

sobota, 26 maja 2018

Mój pierwszy fail

Przy okazji przeglądania moich folderów ze space Niemcami cofnęłam się jeszcze dalej w przeszłość, mianowicie do lat 2012/2013. To był ten okres, kiedy w ogóle zaczęłam na poważnie pisać - wcześniej miałam na koncie kilka zeszytów zapisanych jakimiś bzdurami i sporo krótkich fanfików, ale w 2012 napisałam Małpę - 54k fanfika, który zaczęłam zupełnie na pałę i bez planowania, a potem udało mi się go skończyć i nie wiem, kto był bardziej zaskoczony: ja czy moi czytelnicy. W każdym razie ten tekst nie jest w żaden sposób dobry, nawet nie przyzwoity (choćby i pewni ludzie twierdzili inaczej. Nie mówię, że nie mają gustu, ale to naprawdę nie jest dobrze napisany tekst), natomiast byłam z siebie całkiem dumna, bo to była pierwsza tego typu inicjatywa, którą przeprowadziłam od początku do końca i może planowanie tego tekstu było do dupy, ale przynajmniej się jakoś kończył. Mimo marności tego tekstu mam do niego wciąż dużo sympatii i dlatego w 2015 napisałam kontynuację na kolejne 72k.
Potem było gorzej, bo doszłam do wniosku, że skoro skończyłam fanfik na 50k, to uda mi się też napisać tekst autorski, prawda? No więc napisałam. To jest Tekst, O Którym Nie Wspominamy. To znaczy nie taki jest jego tytuł, ale ten projekt przeciągnął mnie przez siedem kręgów piekła, dał mi raka i depresję. To największy szajs, jaki w życiu napisałam, a pisałam Akatsuki AU do Naruto, więc wierzcie mi, jest naprawdę nieporównywanie do dupy. Więcej, wszyscy czytelnicy byli raczej zgodni, że to tekst do chrzanu, a szczególnie już druga część. Bo tak, najpierw napisałam kilka opowiadań, z czego jedno mi zjechali na NF (chociaż akurat zupełnie nie za to, za co powinno być zjechane, nie polecam forum NF), potem część pierwszą na 50k, potem miała być część druga na drugie tyle, wyszło nie wiadomo co, które nie miało nawet 20k i w tej chwili już tak bardzo nienawidziłam tego tekstu, że chciałam tylko, żeby się skończył. Tak, skończył się w końcu i pewnych rzeczy się nauczyłam (głównie dzięki wspaniałej ocenie w ocenialni Pomackamy, poleciłabym, ale już nie działa), ale w efekcie na bardzo długi czas utkwiłam w przekonaniu, że wszystkie rzeczy będzie mi się pisać tak koszmarnie i w ogóle że pisanie to najgorsza rzecz, która mi się w życiu przytrafiła (co nie jest prawdą, najgorszą rzeczą w moim życiu były studia medyczne).
W każdym razie cały ten tekst zaczął się tym, że jestem absolutnym nerdem głosowym, co pewnie mogliście zauważyć po mojej nienawiści do lektorów i generalnie wszystkiego, co zagłusza oryginalną ścieżkę dźwiękową, co wyniosłam z lat oglądania anime. Natomiast w dalszym ciągu uważam, że Kouji Yusa ma jeden z najpiękniejszych głosów, jakie słyszałam, i właśnie z powodu tego głosu, a konkretniej trzech piosenek, a konkretniej anime, do którego były one nagrane, pisałam ten tekst. No i po nim widać, że był pisany pod dużym wpływem anime, chociaż to tylko jeden z jego problemów. Próbowałam się też w tym tekście z pewnymi psychologicznymi zagadnieniami, które zupełnie spieprzyłam, bo nie miałam warsztatu. Kilka osób mi wytknęło inspirację X-menami, co było trochę failem, bo X-menów obejrzałam dopiero wtedy, żeby wiedzieć, do czego tak przyrównują mój tekst i dowiedziałam się, że powinnam była zrobić to dużo wcześniej, bo te filmy o wiele lepiej rozwiązują pewne problemy, które były bzdurami mojego świata przedstawionego. No ale to ma sens, w końcu nad jednym pracował sztab ekspertów z gigantycznym kapitałem, drugie pisała licealistka.
Z jednej strony mogłabym ten tekst napisać od nowa, bo naprawdę rzadko zdarza mi się mieć ekstrawertyka w głównej roli, poza tym kupa ludzi dostarczyła mi kupy rzetelnych, konstruktywnych komentarzy, co mogłabym poprawić i nie chciałabym, żeby ich praca poszła na marne - a miałabym dzięki temu naprawdę solidną bazę. Z drugiej strony: to Tekst, O Którym Nie Wspominamy - wiążę z nim tak dużą ilość złych wspomnień, że nie wiem, czy byłabym w stanie przełamać się z zacząć pisać. Wiem, że na pewno dałabym radę to napisać, bo już raz to zrobiłam - tylko pytanie, jakiej jakości byłby produkt końcowy i czy to w ogóle byłoby warte.
(Tym razem nie wstawiam żadnego cytatu na podsumowanie, bo ten tekst jest tak wielką kupą, że nie znalazłam nawet niczego, co by się nadawało).

piątek, 25 maja 2018

Space Niemce cd

Takie małe coś z jednego z niezredagowanych tekstów o Reuterze. Uważam, że ten fragment mi się udał.
Curt natychmiast odwrócił wzrok, bo wiedział doskonale, że nie należy zbyt długo przyglądać się podejrzanym ludziom siedzącym w ciemnych kątach. Wiele lat wcześniej ojciec opowiedział mu historię krążownika floty Solarnej – okręt nazywał się Niepokonany i pewnego dnia po prostu zniknął z radarów w pobliżu stacji na Alfa Centauri. Nikt nie znalazł wraku ani żadnych śladów energetycznych, które wskazywałyby, co wydarzyło się na tym miejscu – milion ton stali i 289 członków załogi po prostu wyparowało w pustkę kosmiczną. Naukowcy zwołani do wyjaśnienia incydentu winili dziwne zawirowania elektromagnetyczne, zakłócenia czasoprzestrzennej błony związane z błędem systemu skoku, aż wreszcie niewykrywalną na odległości mikroskopijną czarną dziurę o średnicy kilkunastu nanometrów, nie mieli jednak nic do powiedzenia ludziom, którzy widzieli potem Niepokonanego w różnych zupełnie odległych zakątkach kosmosu.
Okręt miał przepływać obok nie dając żadnych sygnałów i jakby nie zauważając nikogo na swoje drodze, ale kto go widział, mógł spodziewać się w najbliższej przyszłości nieszczęść i katastrof. Inna jeszcze historia mówiła, że niektóre statki odbierały na radarach dziwne odczyty, które wskazywały na to, że zbliżający się statek jest zniszczonym krążownikiem klasy Szakal, wycofanym z użytku czterdzieści lat wcześniej i takim właśnie jak Niepokonany. Gdyby zbliżyć się do tego statku okazywało się, że radar źle funkcjonował i tak naprawdę był to tylko okręt patrolowy albo jakiś niewielki statek kupiecki, a ciekawska załoga umierała w ciągu tygodnia. Jeśli znajdując ów dziwny odczyt na radarze załoga z oddalenia śledziła nieznajomy statek, odnajdywała ona zazwyczaj jakieś niezwykłe skarby – rzadkie złoża, opuszczoną bazę pełną sprzętów albo coś takiego – i wszyscy umierali po miesiącu. Jeśli z kolei znalazłszy na radarze taki odczyt załoga uciekła natychmiast w przeciwną stronę, wszyscy umierali w przeciągu roku. Takie krążyły właśnie plotki o krążowniku Niepokonanym.
Umarli marynarze którzy byli na nim podczas owego feralnego lotu mieli czasami zakradać się na mało uczęszczane stacje i siadać w kątach barów, żeby obserwować ludzi i wybierać swoje przyszłe ofiary. Gdyby podejść do takiej ukrytej w cieniu postaci, światło padało na twarz, która okazywała się zasuszona i wyschnięta jak u mumii, z pustymi oczodołami i piaskiem sypiącym się ze szczelin w ubraniu. To właśnie opowiedział Curtowi jego ojciec. Pani Zamojska tylko wzruszyła ramionami, kiedy ją o to zapytał, i wyjaśniła, że umarli są najmniejszym problemem i o wiele gorzej, gdyby natknął się na żywych, którzy mieli w zwyczaju siadać po ciemnych kątach w podejrzanych barach: kapitana Michajłowa z Zewu Cthulhu, kapitan Boateng z Ankobry albo kapitana Reutera z Czarnej Mewy. W takim wypadku – powiedziała pierwsza oficer – człowiek naprawdę by wolał, żeby to okazali się ożywieni zmarli.

Wszyscy moi kosmiczni Niemcy

Parę lat temu miałam taki okres, że pisałam space opery o Niemcach. Nie będę tu nawet wytykać palcem, przez kogo to się zaczęło, ale generalnie to wszystko miało swoją inspirację w pewnej serii space oper, do której teraz boję się wrócić (głównie dlatego, że mimo wszystko mam dobre wspomnienia, a są rzeczy, które by mnie obecnie trochę raziły w oczy), ale wyrwały się spod kontroli. Tym sposobem narodziły się właściwie trzy osobne, ale zupełnie podobne uniwersa, których nawet nie wymieniłam w moim spisie powszechnym, bo - co generalnie u mnie nietypowe - we wszystkich trzech przypadkach uważam, że sprawa zakończona i nie zamierzam do tego wracać. A wspominam o tym teraz, bo Anestezjolog właściwie wypączkował z tego samego miejsca, bo to jest miejsce, z którego biorę wszystkie moje space opery. Powiem więcej, wszystkich czworo głównych bohaterów tych tekstów wzorowałam na jednej i tej samej postaci, co jest tym większym trainwreckiem, że oni właściwie nie mają ze sobą dużo wspólnego. Najdalej od pierwowzoru odpełzła Olga, bo ona okazała się Obersteinem i nie ma empatii, ale to inna historia, bo w ogóle Anestezjolog to inna historia, pisałam go później i podczas NaNo.

sobota, 19 maja 2018

NaNo 2018

Wiem na pewno, że nie zdążę Anestezjologa skończyć latem, bo mam już do napisania trzy opowiadania (Syberię, Władzia i to o Czarnoksiężniczce, chociaż idk, może z tego zrobię coś większego) i trochę redagowania, dlatego chciałabym spędzić z tym tekstem kolejne NaNo i powinno być wtedy idealnie na skończenie. Z drugiej strony miałam pisać w tym roku ten tekst o podróżach w czasie... Pewnie skończy się na tym, że w październiku będę nagabywać ludzi, żeby podjęli za mnie decyzję, bo się nie mogę zdecydować kolejny raz z rzędu.
W każdym razie ten tekst ma być czymś w rodzaju zbioru opowiadań, tzn pięć opowiadań na jakieś 10k, każde rozgrywające się w innym czasie/ na innej planecie, ale wszystko dość mocno powiązane ze sobą i mające spójną strukturę fabularną. Zadanie jest o tyle skomplikowane, bo chce najpierw rozplanować cały tekst wedle prawideł struktury powieści (hook, plot turn, midpoint itd.), a potem to samo zrobić z każdym punktem osobno. Jak na razie dostatecznie skomplikowane jest dla mnie robienie pojedynczego planu, więc to będzie o poziom wyżej, no ale trzeba stawiać sobie ambitne cele. Dodatkowo komplikuję sobie życie, bo mam dwoje głównych bohaterów i de facto ta rola jest dziedziczona: przez pierwsze dwa teksty większą rolę dostaje jeden z bohaterów, w dwóch ostatnich wszystko ogniskuje się bardziej na drugiej bohaterce.
W każdym razie mam opracowane postacie, tak zwaną drużynę L (z dość oczywistych względów).
Leonardo Alvarez - licencjonowany podróżnik w czasie, miły, puchaty, dużo się uśmiecha, nikt go nie bierze do końca poważnie, lubi biegać. Kiedy był dzieckiem życie uratowała mu tajemnicza Kobieta w Czerwonym Płaszczu i teraz jej szuka.
Lupita Mwangi - uczennica Leo, pochodzi w rodziny sławnych podróżników w czasie, ale wszyscy poza nią zostali wymordowani podczas wojen konkurujących rodzin. Chce dopaść swoich wrogów i jest zacięta w zemście, bardzo poważna i bezpośrednia.
Juliana Lubiewska - Ziemianka z początku XIX w, spotyka czystym przypadkiem Lupitę i stara się rozwikłać jej tajemnicę. Przez homofobiczne otoczenie chętnie zwiałaby z tego czasu i miejsca z pierwszą podróżniczką w czasie, jaką spotka na swojej drodze.
R.A. Nihaya Procyoni - aka Kobieta w Czerwonym Płaszczu, rodowita Procyonka, podróżniczka w czasie z dalekiej przyszłości. Coś ją łączy z Leo, ale spotykają się w odwrotnej kolejności, więc Leo jeszcze nie wie co.
(Nie mam w tym tekście ani jednej osoby hetero, a to mało nawet jak na mnie. Leo jest bi i w dodatku trans, Lupita bi albo pan, Juliana jest lesbijką, Nihaya nie wiem, ale też mi nie wygląda na hetero).

Imiona

Kiedy skończę pisać Anestezjologa, będę musiała znaleźć kogoś uprzejmego w Indiach, żeby przejrzał imiona i nazwiska moich postaci, bo jestem absolutnie pewna, że zrobiłam jakiś błąd zupełnie oczywisty dla każdego hindusa, ale na który jestem zupełnie ślepa. Naprawdę, to najbardziej skomplikowany system nadawania imion, z jakim się do tej pory spotkałam, i brakuje mi jakichś źródeł, w których jest to rozpisane jak dla debili. Dlatego mam w Anestezjologu tak stosunkowo mało hindusów, jak na fakt, że stanowią 1/3 populacji tamtego kraju - po prostu nie jestem w stanie ich nazwać.
No ale tak, okazało się, że najprawdopodobniej będę musiała dopisać drugie tyle, jeśli nie chcę robić zupełnego przemeblowania struktury powieści, którą podczas redakcji zimą udało mi się trochę uprzątnąć. Fair enough, teraz widzę, że rzeczywiście porzuciłam tę historię w połowie. Dlatego też potrzebuję uzupełnić listę bohaterów, bo przypadkiem zdążyłam już wybić dużą ich część, a więc w następnej części premierę będą mieli Lankla Deepika Reddy, młoda oficer floty bardzo zestresowana faktem, że przed chwilą zmiotło jej większość przełożonych i teraz ona musi zacząć dowodzić, oraz Jurij Michajłowicz Gordiejew, którego wszyscy mają za zadecydowanie mniej sprytnego, niż jest w rzeczywistości. Tak, wreszcie dopisałam temu uniwersum kolejnego faceta, rychło w czas, zważywszy, że poprzednio wybiłam połowę męskiej populacji (ponad połowę, jeśli założymy, że martwy anestezjolog też był bohaterem tego tekstu). Ołówek mi się na chwilę zawahał, ale nie, Jurij nie będzie rudy, bo gdybym miała w tekście rudego ruska nie wiem, czy byłabym w stanie się powstrzymać przed daniem mu większej roli niż powinnam, a mam w tym tekście i tak sporo postaci, do których się za bardzo przywiązałam.

wtorek, 15 maja 2018

Doktor Who

Widzicie, jestem fanem. Wydałam nieracjonalną ilość pieniędzy na własne płyty, planuję wydać ich jeszcze więcej i mam portfel w TARDIS. Ok, parę rzeczy mi się nie podoba i są motywy dość... dyskusyjne, ale generalnie cały serial jest bardzo postępowy i ma prawie tyle nieheteronormatywności, ile spodziewam się po serialu, który nie jest stricte o sprawach lgbt. Mówię tu oczywiście o remake'u z 2005, bo Classic Who... A dajcie spokój. Znowu wychodzi, że nie jestem Prawdziwym Fanem, ale nie zamierzam nawet zaczynać, co sądzę na temat starej serii.
W każdym razie nie o tym chciałam. Od jakiegoś czasu polskie bbc puszcza kolejne sezony Doktora, co prawda z lektorem, który jest wyjątkowo koszmarny, bo a/ tłumaczenie jest bardzo do dupy, szczególnie w początkowych sezonach, potem jest w porywach tolerowalne, b/ oryginalna ścieżka dźwiękowa jest naprawdę świetna, a aktorzy robią dobrą robotę głosem, więc zagłuszanie ich sprawia, że widz bardzo dużo traci, szczególnie w scenach dramatycznych przemów, w których specjalizują się 11 i 12. Więc generalnie jeśli macie taką możliwość, oglądajcie po angielsku. No ale oglądałam po polsku mimo posiadania wspaniałych, oryginalnych płyt, bo udało mi się namówić na obejrzenie rodziców, a oni po angielsku nie teges. No i obejrzeli. Nie powiem, żeby od razu zostali fanami, ale bardzo im się spodobało (no, w końcu nie obejrzeliby tylu sezonów tylko dlatego, żeby mi nie robić przykrości), w dodatku włączyli różne przaśne żarciki do swoich wykładów dla studentów i tylko patrzą, kto łapie nawiązania. Można powiedzieć, że rzeczywiście się wkręcili.
No i przyznam, że bardzo się bałam, kiedy oglądaliśmy 10 sezon. To jest w ogóle mój ulubiony sezon z 12, natomiast miałam pewne wątpliwości, bo wiecie, ten sezon jest dość mocno lewacki. Jest Bill i jej cała historia z Heather (nadal i mimo powtórek nie jestem w stanie oglądać tego spokojnie. Potwierdza się tumblrowa teoria, że lesbijki rzucą się oglądać wszystko, co ma w sobie inne lesbijki), w odcinku o Tamizie jest sporo komentarzy na temat rasizmu, potem jest bardzo nieheteronormatywny Dziewiąty Legion, no i w końcówce genderowe wynurzenia Doktora na temat Missy. Generalnie dużo tego. W ogóle sama postać Bill to już dużo. No i naprawdę bałam się, jak moi rodzice zareagują i bardzo się ucieszyłam, kiedy nie poleciało żadne "Jezu, znowu ci czarni" albo "czemu ciągle jest o tych gejach", albo inne teksty spod szyldu uciskającej poprawności politycznej. Dopiero potem zorientowałam się, że poczytuję za sukces samo nie bycie kanalią i wykazywanie minimum ludzkiej empatii.
A potem niech się dziwią, że potrzebuję psychiatry.

niedziela, 13 maja 2018

Ok

Dobrze, czas wyleźć z grajdołka komfortu i zacząć pisać jakieś bohaterki, które nie są Olgą wersja 2.0. Tietiuchin => Daria Nikolajewna Tietiuchina. Przy okazji przemyślałam jeszcze raz żeńskie imiona w tym uniwersum (Daria i Sofia zamiast Agrafieny i Eudocji, bo chyba trochę przegięłam z tradycyjną rosyjskością) i zastanawiam się też nad zmienieniem Wasyla, ale z drugiej strony nie mogę tu mieć samych imion, które lubię, bo nie mogę się tak niezdrowo przywiązywać do zupełnie wszystkich bohaterów.
Z innych wiadomości, jestem coraz bardziej przekonana, że powinnam jednak napisać jeszcze jedną połówkę Anestezjologa, tylko, no wiecie, skończyła mi się fabuła.

Dylemat

Ok, nazwijcie to lewacko-feministycznymi wpływami, ale źle się czuję z faktem, że wśród trzech głównych bohaterów Ruskich elfów mam samych facetów. To miało sens w tym seksistowskim stanie świadomości, w którym byłam, kiedy wymyślałam to uniwersum, ale teraz mi to bardzo przeszkadza. No więc mogłabym to zmienić, ale tu pojawiają się moje życiowe problemy - jednym z pierwszych nieśmiesznych żartów, które w ogóle wsadziłam do tego projektu, było to, że dwaj główni bohaterowie nazywają się obaj Dymitr Aleksiejewicz. Nie ma to żadnego znaczenia fabularnego, ale to miało podkreślić, że ta banda tradycjonalistów ma zerową inwencję twórczą, jeśli chodzi o imiona. No i tak jak Aleksiewa stosunkowo najłatwiej byłoby przerobić na księżną (to znaczy po prostu podmieniłabym miejscami motyw trzech córek i trzech synów), ale musiałabym zrezygnować z dwóch Dymitrów Aleksiejewiczów, a na to nie jestem gotowa. Poza tym bardzo lubię imię Dymitr, wśród wszystkich moich ulubionych rosyjskich imion to jest najbardziej ulubione.
Więc zostaje mi Tietiuchin, przy czym w jego przypadku też mam problemy. To znaczy tak: Nikolaj to drugie moje ulubione rosyjskie imię, ale z drugiej strony na pewno jeszcze będę kiedyś pisać o Ruskach, więc mogłabym je sobie zachować na później, no i mam w Reptiliadzie jednego Nikolę (nie Teslę), więc niby się liczy, jesli kiedykolwiek w ogóle to uniwersum ogarnę, żeby się nadawało do pisania. Natomiast generalnie mam trochę inne kategorie jeśli chodzi o ulubionych bohaterów i ulubione bohaterki (to znaczy z grubsza: ulubionych bohaterów chcę przytulić i bronić, a z ulubionymi bohaterkami się hajtać), no a Tietiuchin jest takim miłym, kochanym, puchatym słoneczkiem. I w sumie nie wiem, bo jestem pewna, że jako faceta bym go bardzo lubiła, bo właściwie to był pisany na podstawie Germona Arigau, czyli mojego drugiego ulubionego bohatera ever, natomiast tego typu bohaterki, która by mi szczególnie utkwiła w sercu specjalnie sobie nie przypominam.
Obracam to sobie w głowie od paru dni i być może zdecyduję się spróbować, natomiast mój główny problem jest taki, że z jednej strony chcę mieć mnóstwo bab w rolach głównych, ale z drugiej mam wciąż za mało fajnych bohaterek w literaturze, na których mogłabym się wzorować, a nie lubię ryzykować. Zazdroszczę ludziom, którzy potrafią się inspirować rzeczywistymi ludźmi, ale dla mnie ten przeskok między rzeczywistością a fikcją jest za duży na takie rzeczy.

sobota, 12 maja 2018

Mam cytaty

i nie zawaham się ich użyć.
Był przystojny w jakiś delikatny sposób. W pewnym okresie Don nawet niepokoił się o męskość swojego najmłodszego syna. Niepokój ten został uśmierzony, kiedy Michael Corleone skończył siedemnaście lat.
Była zbyt chuda, za jasnowłosa, twarz miała zbyt bystro inteligentną jak na kobietę, a sposób bycia zbyt swobodny jak na pannę.
Ten człowiek za dobrze żył z czarnymi, co wskazywało na jakąś wadę charakteru.
To nie jest jak z whisky czy hazardem, czy nawet jak z kobietami, których większość ludzi chce, a których im wzbraniają pezzonovanti kościoła i rządu.
Kobiety naprawdę nie znoszą, jak mężczyznom za dobrze się wiedzie. To je irytuje. Sprawia, że są mniej pewne swojego wpływu, wywieranego na mężczyzn przez uczucie, nawyki seksualne czy więzy małżeńskie.
Wiem, że Michael nie może, ale ty nie jesteś Sycylijczykiem, ty możesz powiedzieć prawdę kobiecie, możesz traktować ją jak kogoś równego, jak taką samą ludzką istotę.

środa, 9 maja 2018

Nadal źle

Od czasu, kiedy opublikowałam ostatni post, chyba spadło na mnie przekleństwo, bo w ciągu ostatnich paru dni przytrafiło mi się trochę nieprzyjemnych rzeczy, ale są to głównie sprawy prywatne, więc nie będę się rozpisywać. Natomiast z nieprywanych: kto znał mój poprzedni blog pewnie wie, że swego czasu oglądałam trochę anime, szczególnie starszych, i jedną z moich ulubionych serii wszech czasów był Rurouni Kenshin. Mam jeszcze na dysku recenzję na 3,5k słów wychwalającą mangę, wielokrotnie oglądałam ulubione odcinki anime, kiedy czułam się źle, i generalnie to był mój promyk światła i pozytywne wsparcie w wielu chwilach. No i jak wszyscy już pewnie przede mną zdążyli się dowiedzieć, w zeszłym roku Watsuki został przyłapany z filmami z dziecięcą pornografią (zresztą do pedofilskich skłonności gdzieś się ponoć przyznawał).
...No i wiecie, teoretycznie nic to tej serii nie ujmuje, żadna pedofilia nie została tam przeszmuglowana, bohaterowie są tacy sami - a mimo wszystko zupełnie to przekreśliło ją w moich oczach. Ja wiem, że autor i tak nawet nie zarabia na używanych kopiach sprowadzanych z allegro, ale po prostu nie. Nie jestem w stanie oddzielić postaci autora od jego dzieła i przeszkadza mi nawet, że aktor grający Piątego Doktora ma kretyńskie komentarze, a co dopiero to, że autor ulubionej mangi jest pedofilem i oglądał pornografię dziecięcą. Kenshin to było moje dzieciństwo, miałam z nim mnóstwo dobrych wspomnień, ale teraz czuję się chora na samą myśl, że podobało mi się coś, co wyszło spod pióra takiej kanalii. W małym odstępie czasu straciłam złudzenia co do dwóch moich ulubionych anime (drugim było Legend of the Galactic Heroes i o ile wiem, Tanaka nie zrobił nic nielegalne, ale cóż... przeczytałam oryginalne powieści) i dochodzę chyba do ostatniego etapu, w którym po prostu nie chcę mieć z Japonią nic wspólnego. Nigdy. Więcej.
Also, przy okazji wyszukiwania informacji o Watsukim natknęłam się na różnej maści apologetów, którzy próbowali przekonywać, że 1/ w średniowieczu piętnastolatki to już dojrzałe kobiety i krótki czas życia wcale nie był spowodowany makabryczną śmiertelnością przy porodach, tylko tym, że ludzie wtedy po prostu krócej żyli, 2/ to jest Japonia, nie wolno nam naszych zachodnich standardów przekładać na ich grunt, bo w Japonii seks jest sztuką. Nie wiem, od czego mam zacząć przesłanie do tych ludzi... Pierdolcie się. Właściwie to miało pójść na koniec, ale chyba nie mam im nic więcej do powiedzenia.

sobota, 5 maja 2018

Źle się dzieje

Dobrze, następny tekst, o którym ode mnie usłyszycie, to puchaty lesbijski romans bez żadnych psychopatów w narracji. Napisałam jednym cięgiem Anestezjologa, Rubinsky'ego i Grzybobranie, a ponure, paskudne teksty, w których wszyscy giną, to naprawdę nie jest mój styl i chyba źle świadczy o moim obecnym stanie psychicznym, że piszę same takie rzeczy. Generalnie mój styl to powieści psychologiczne w których bohater cierpi z powodu depresji, PTSD albo dawnych ran, ale stopniowo zostaje przywrócony do życia przez kochające otoczenie i zgadza się wreszcie po 100k cierpień duchowych pójść do psychiatry, nikt nie ginie, koniec. Ba, pisanie takich rzeczy - z obowiązkowym happy endem - sprawiało, że rzeczywiście czułam się lepiej, natomiast paskudne ponuractwa, mimo że w zamyśle miały wyrzucić mi złe rzeczy z głowy, wcale nie pomagają. Przestałam nawet pisać fanfiki, bo fanfiki piszę tylko wtedy, kiedy mogę coś w życiu ulubionych bohaterów poprawić (pacz alternatywne zakończenie Ostatniego Maga Heroldów), a nie żeby ich jeszcze bardziej skopać. Nawet mój niedokończony fanfik o Leosiu Manriku miał koniec końców prowadzić do tego, żeby mu się zrobiło lepiej w głowę (mimo że w międzyczasie zabrałam mu oko, a dałam gruźlicę). Dlatego nie wiem, co się ze mną dzieje, że zmieniłam swoją tematykę, może czas wreszcie pójść do psychiatry po tabletki na głowę, chociaż trochę głupio brać tabletki, bo moi bohaterowie są psychopatami.

Jak to możliwe

Przyszło mi do głowy, że może Cherryh napisała Fortecę stosunkowo wcześnie i jeszcze nie ogarnęła pisania postaci kobiecych, ale nie, to książka z 1995, psiamać. Wcześniej zdążyła napisać większość Wojen Kompanii (Signy Mallory, Elene Quen, Satyna), Region Węża (Raen), pierwszy tom Przybysza (Jago, Ilisidi), cykl o Morgaine (Morgaine!), dlatego nie wiem, co jej się nagle stało, ale mi się to nie podoba.
Ok, fakt, wszystkie wymienione pozycje to albo space opera, albo sf, albo sf maskowane jako fantasy i na przykład obecność Morgaine jest wyjaśniana właśnie elementem sf, natomiast Forteca to typowe fantasy. Dlatego nie wiem, czy Cherryh dała sobie wmówić ten gigantyczny bullshit propagowany przez pisarzy klasycznego fantasy, że w średniowieczu kobiety nie istniały (poza łóżkiem i kuchnią ofc)? Z drugiej strony wiecie, nie chce się znowu powoływać na Martina jako pozytywny przykład, ale napisał Grę o tron w 1996. (Chociaż ile on już lat to pisze, mógł się zreflektować w międzyczasie).
Czytam teraz Hrabiego Monte Christo i jak na razie występuje w nim... narzeczona głównego bohatera. Która jest w sumie typową narzeczoną głównego bohatera. Tak, to jedyna postać kobieca na przeczytane przeze mnie jak na razie 250 stron i od dobrej połowy wszyscy o niej zapomnieli. A dajcie spokój z tymi zawszonymi klasykami, mam tego dość.

Bitwa wygrana

Dzisiaj pojechałam do centrum mojej mieściny na spotkanie klubu pisarskiego i Francis spisał się bardzo dobrze, mimo że z powrotem mieliśmy pół godziny pod górę. Jak prawdziwy Manrik przygotowywałam się do tej wyprawy i od paru tygodni jeździłam codziennie rowerem do szpitala (jakieś 20 min drogi z jednym dość perfidnym pagórkiem), dlatego dzisiaj droga nie zdołała nas pokonać. Jesteśmy o krok bliżej zdobycia Taligu i mam nadzieję, że Francis nie rozsypie się do tego czasu na złom, bo nie wiem, co bez niego zrobię.

piątek, 4 maja 2018

Przepuszczanie hajsu

Czasami człowiek po prostu nie może oprzeć się widokowi książek za pięć złotych.

czwartek, 3 maja 2018

i did it

Skończyłam Grzybobranie. 12,5k. Najwyższa na to pora i mam nadzieję nie widzieć już tego tekstu na oczy przez bardzo długi czas. Nie jestem zadowolona z zakończenia, ale to coś, o czym pomyślę kiedy indziej.

Hetersowy romans

Czytam dalej Fortecę w źrenicy czasu i strasznie mi się nie podoba, co się w tej książce. Generalnie pod względem sensowności Cherryh ma bardzo chwiejny poziom i nawet moim ulubionym Ludziom z gwiazdy Pella zdarza się kilka dość nieprzyjemnych momentów - właściwie jedynymi książkami, którym do tej pory nie mogę nic zarzucić, jest cykl Przybysz, ale przeczytałam tylko dwa pierwsze tomy. W każdym razie w Fortecy z czterech kobiet które istniały w tym świecie, dwie przestały istnieć (tzn nie że zginęły, po prostu zostały zmarginalizowane), z kolei córka regenta i jedna z sióstr barona dostały trochę większą rolę i trochę konkretniejszy charakter. No i mam problem.
1/ Orien przez chwilę zaczęła mi prawie imponować po tym, jak spróbowała brać władzę w swoje ręce i byłabym zachwycona, gdyby okazała się politykiem nie gorszym niż pozostali... ale oczywiście bardzo szybko trzeba było wrócić się do podstawy kreacji tej postaci, czyli że jeśli cokolwiek chce załatwić, to robi to przez łóżko. A idź pani z tym bullshitem. Naprawdę to jest zachowanie 50% reprezentacji kobiet w tej książce?
2/ Ninevrise teoretycznie może zapowiadać się fajnie w tym, że zamierza rządzić swoim krajem i jest co do tego zdeterminowana, ale z samego charakteru jest strasznie mehna. I oczywiście jej główną cechą rozpoznawczą jest to, że jest tak bardzo piękna, rozumiecie, TAK PIĘKNA i ma OCZY.
3/ Lubię Cefwyna, ale on bardzo pracuje na to, żebym jednak przestała i jak coś zasadzi, to aż ręce opadają. Sposób radzenia sobie z Orien? Najwyżej wyda ją za mąż za jakiegoś prymitywa, na którego przejdą jej włości, a jak dobrze pójdzie, to mąż ukręci jej kark i będzie spokój. Ok, ja wiem, że Orien jest knującą intrygantką, która prawdopodobnie maczała palce w spisku, ale taki sposób załatwiania spraw jest ciosem poniżej pasa. Also, jakoś nie widzę, żeby w przypadku innych baronów stwierdzał "najwyżej ożeni się go z jakąś trucicielką i poczeka na efekt". No i oczywiście ten wyjątkowo niesmaczny wątek, kiedy Ninevrise ucieka ze swojego kraju, żeby nie musiała hajtać się z jakimś przychlastem po śmierci ojca i oczywiście co robi Cefwyn, kiedy widzi ją po raz pierwszy? Oświadcza się jej. Oczywiście nie, nie, i tak jej pomoże i pośle wojska, ALE MOŻE JEDNAK ZA MNIE WYJDZIESZ, CO?
4/ W ogóle wątek całego tego zasranego romansu to taka żenada, że aż mnie zęby bolą. Bez problemu wbiłby bingo żenujących i niepotrzebnych hetersowych romansów. Chemii więcej jest już między Cefwynem a Tristenem, dowcipne komentarze były poniżej poziomu i jeśli w taki sposób hetersi wyobrażają sobie flirtowanie, to współczuję im bardzo, no i nie zapominajmy, że bycie nachalnym creepsterem, który całuje bez choćby sugerowanego przyzwolenia nie powinno być w żaden sposób tolerowane. W ogóle cały ten wątek to jedna wielka katastrofa, nawet jak na standardy hetersowych romansów. A dajcie spokój, nie mam na ten bullshit siły. Miałam nadzieję, że Cefwyn i Ninevris, jako władcy suwerennych państw w stanie niemalże wojny pokuszą się trochę o przedyskutowanie polityki, ale nie, jak tylko się widzą odbija im małpi rozum i dyskusja schodzi do poziomi gimbazy. Niby wiedziałam, że to tak się skończy po całym tym subtelnym forshadowingu z portretem, ale chyba miałam jeszcze jakieś minimum zaufania do Cherryh, że nie odwali takiej żenady, bo serio, inne pary w jej książkach były może nie jakieś porażająco sensowne, ale przynajmniej nie toksyczne. A tutaj jakby uznała, że skoro pisze klasyczne fantasy, to musi dostosować się do poziomu kałuży jeśli chodzi o pisanie romansu.

środa, 2 maja 2018

Fail

Miałam taką koncepcję, że skoro Rubinsky jest trochę za długi do gazety, to może chociaż uda mi się wysłać Grzybobranie, ale ono już w tej chwili, niedokończone, jest dłuższe od Rubinsky'ego. Ja po prostu nie umiem pisać krótszych tekstów. Fakt, niby mogłabym wywalić całe akapity na temat przedzierania się przez las, ale wiecie, to właśnie o tym jest ten tekst. To jakby z Władcy wycinać fragmenty o podróży do Mordoru, bo przecież ile oni mogą iść przez to Śródziemie. Nie wiem, może podczas redakcji trochę tekstu poleci, ale jak na razie z redakcjami mam odwrotne doświadczenia i taki Anestezjolog powiększył się o 10%. Może po prostu zachowam te opowiadania i jeśli już uda mi się opublikować coś normalnego, to wydawca będzie bardziej chętny zainwestować w zbiór opowiadań, bo wtedy one by mogły być trochę dłuższe niż przy gazetowym formacie.
Also, Piotrek osiągnął apogeum bycia ściekiem w rynsztoku, teraz będzie już tylko lepiej. To najbardziej znienawidzony przeze mnie bohater, jakiego napisałam, a pisałam już osobnika, który wysadził sześć zaludnionych planet i nie odczuł z tego powodu ani grama wyrzutów sumienia, tak więc konkurencja była duża. (To znaczy ciężko mi nienawidzić Rubinsky'ego, mimo że jego postępowanie było jednoznacznie złe, ale w gruncie rzeczy miał swoją rację. Oczywiście rozumowanie z gruntu "lepiej kilka milionów z mojej ręki teraz, niż kilka miliardów podczas wojny później" jest dość paskudne i odczłowieczające, ale i tak stoi u mnie zdecydowanie wyżej od "mógłbym im pomóc, kosztowałoby mnie to dokładnie 0,00, ale tego nie zrobię, bo przecież czemu miałbym").

Onejromancja

Dzisiaj przyśnił mi się pewien wątek do Rudego, idealnie taki, jakiego potrzebowałam do uzupełnienia wątku Lesedi, więc trwam w zachwycie. Generalnie pomysły na teksty właściwie nigdy mi się nie śnią, pomijając ten jeden pomysł na fanfika o Leosiu Manriku o tym, jak go wieszają, ale nie wiem, czy to koniecznie można podawać za dobry przykład, bo de facto w tym śnie to mnie wieszali. W każdym razie zazwyczaj mało co mi się śni, a jak już to są to koszmary o tym, że coś mnie goni i to w dodatku takie bardziej w stylu Heaven Sent z dziewiątego sezonu Doktora. Nie wątpię, że Freud miałby dużo do powiedzenia na ten temat - świadczy to na pewno o tym, że uciekam przed prawdą porzucenia lesbijstwa i znalezienia sobie wreszcie faceta, czy coś. W każdym razie żeby przyśniło mi się coś, co nie jest koszmarem i co w dodatku pasuje do tekstu, nad który pracuję (to znaczy nie, nad Rudym nie pracuję, tylko niezobowiązująco myślę) to mi się naprawdę nie zdarza.
(A ten sen o wieszaniu w sumie nie był taki zły. To znaczy wieszali też jednocześnie Ockdella i Robera, więc byłam w doborowym towarzystwie, poza tym to był kluczowy moment kiedy zorientowałam się, że naprawdę jestem Leosiem. No i czułam, że jak mnie już powieszą, to wszystkim będzie bardzo przykro, a to w sumie więcej, niż Leoś uzyskał przez całe życie).

wtorek, 1 maja 2018

Ruskie

Zamiast pisać Grzybobranie myślałam trochę nad Ruskimi elfami i trochę zmieniła mi się koncepcja, bo Stanisława zamiast syna będzie miała córkę. Właściwie nic poza tym faktem się u tej postaci nie zmienia, może tylko tyle, że ją trochę rozwinęłam, bo Rasław był strasznym everymanem i nie myślałam o nim za dużo. Córka ma na imię Jaśmina. Początkowo myślałam nad jakimś standardowym staropolskim imieniem, szczególnie rozważałam Dobrawę albo Dobromiłę, ale uznałam, że odkwiatowe imiona też bardzo mi pasują do tej koncepcji. Róża i Lilia odpadły w przedbiegach, jako że to dwa najoczywistsze imiona, które przyszły mi do głowy, dlatego otworzyłam mój ulubiony słownik kwiatów (bo w tym tekście symbolika kwiatów ma bardzo duże znaczenie, ludzie nawet przesyłają sobie tajemne wiadomości odpowiednio aranżując bukiet) i najbardziej spodobał mi się jaśmin z tłumaczeniem na przywiązanie. (Drugi słownik go tłumaczy jako tajemną miłość, meh, czy wszystko musi się zawsze kręcić wokół romansu? Chociaż z drugiej strony rozważam romans Jaśminy z wnuczką/ spadkobierczynią margrafa Obmoczajewa, więc coś w tym może być).
Generalnie istota mojego problemu polega na tym, że wychowałam się na Tolkienie i przez bardzo długi czas był on moim wzorem i ideałem jeśli chodzi o literaturę. Jasne, lepiej tak niż Meyer czy Zafon, ale jednak o tolkienowskich kobietach już pisałam i nie była to bardzo pochlebna opinia. Przez Tolkiena nauczyłam się pisać o facetach i do dzisiaj mam pewien problem z przestawieniem się i tworzeniem głównych bohaterek - ale przynajmniej o tym wiem i mogę się sama pilnować. Zanim sobie to uświadomiłam, welp, w moich światach nie było kobiet. Potem było trochę lepiej i jakieś się pojawiały, ale od dopiero dwóch czy trzech lat ogarnęłam się na tyle, że to ma jakiś sens.
W pierwotnej (tej sprzed piętnastu lat) wersji Ruskich elfów kobiet... de facto nie było, potem kiedy parę lat temu reaktywowałam ten projekt coś tam naprawiłam i pojawiły się chociażby Stanisława czy Swetlana Fiodorowna, ale nadal było jakoś bez szału. Dopiero teraz robię poważne sprzątanie i ogarniam kuwetę. Niestety, trzech głównych bohaterów (Dimę Aleksiejewicza, Nikolaja Wasylewicza i Mitię Aleksiejewicza) mam już tak mocno utrwalonych w głowie, że takie sztuczki nie zadziałają.
Najgorsze jest to, że w tekstach mi to naprawdę zaczęło przeszkadzać. Chętnie bym się cofnęła do momentu, kiedy tego nie zauważałam, bo o wiele mniej książek by mnie wkurzało, ale tak się nie da. Czytam teraz na przykład Fortecę w źrenicy czasu mojej ulubionej pisarki Cherryh, co do której miałam bardzo duże oczekiwania, bo to ta sama osoba, która napisała moją truloff Signy Mallory. No i generalnie książka jest fajna, są świetni bohaterowie (szczególnie Cefwyn i Idrys), ale w tej książce właściwie nie ma kobiet. Przewijają się bliźniaczki, siostry barona których jedyną cechą jest to, że z każdym sypiają, pojawiła się dwa razy wioskowa baba i co jakiś czas wspominają córkę regenta sąsiedniego kraju. I generalnie książka jest fajna i w ogóle, ale nie mogę się nią cieszyć, bo cały czas czuję, że coś jest nie tak. Czemu Cefwyn nie może mieć młodszej siostry, którą wszyscy bardziej lubią, czemu wielki mag Mauryl nie mógł być wielką czarodziejką, czemu wśród baronów z południa nie może być żadnej zaradnej baby? Takie rzeczy bardzo mi przeszkadzają w czytaniu, szczególnie u autorów, u których spodziewałam się czegoś lepszego. Dość już mam utożsamiania się z białymi hetersowymi facetami tylko dlatego, że nie mam innego wyboru. (To znaczy ok, Idrys jest czarny i chciałabym ekranizację, w której gra go Idris Elba, ale you got my point).