piątek, 24 sierpnia 2018

Jeszcze raz

Chyba większość czytelników ma takie książki, do których wracało wielokrotnie. Ja jako dziecko doprowadziłam tę technikę do perfekcji, bo w tamtym czasie przerób stronowy miałam ogromny, ale co z tego, jeśli w kółko było to te same książki? Ba, zdarzało mi się skończyć coś czytać, a potem jednym płynnym ruchem wrócić na pierwszą stronę i zacząć od początku. Żeby jeszcze to było coś wartościowego - ale jak zapewne większość dzieci nie rozróżniałam dobrze napisanej rzeczy i czytałam wszystko, co mi wpadło w ręce - zarówno dobre rzeczy, jak i szajs, chyba jednak z przewagą tego drugiego, bo był łatwiejszy do znalezienia. Do dziś nie mogę przeboleć ile pieniędzy przepuściłam na empik czy matras, kupując takie autorki jak Canavan czy Troisi.
W pewnym momencie zaczęłam jednak bardziej zwracać uwagę na jakość i wtedy wpadłam w pułapkę "uzupełniania braków czytelniczych". Powiedzmy sobie szczerze - ilu ludzi, tyle list "najważniejszych książek, które każdy powinien przeczytać" i nikomu życia by nie starczyło, żeby odhaczyć je wszystkie. Plus moje kryteria dobrej książki nieco odbiegają od ogólnie przyjętych, bo według mnie książka musi najpierw spełnić kryterium braku toksyczności, a więc nie bycia seksistowskim, rasistowskim i homofobicznym bullshitem, co z miejsca eliminuje wielu Ojców Literatury (w tej chwili wyjątkowo nie pozdrawiam Victora Hugo, Milana Kundery i Carlosa Ruiza Zafona). W pewnym momencie czytanie przestało być przyjemnością, a stało się obowiązkiem, bo jak najszybciej musiałam uzupełnić gigantyczne braki, a przecież te książki już wszyscy czytali. Nie miało to zbytniego sensu, bo przy 600 książkach czułam się tak samo niedoedukowana jak przy 200.
Tymczasem są książki, do których ponownego przeczytania zabieram się od lat, ale nie mogę znaleźć na to czasu, bo przecież mogłabym wtedy czytać takie strony, które odznaczyłabym na liście przeczytanych książek i miałabym natychmiastowy wymierny efekt. (Tak, nadal jestem bardzo przywiązana do cyferek i nie ma znaczenia czy to cyferki na Lubimy czytać czy w excelu).
Tolkiena zamierzam odświeżyć sobie z pewnością, bo to jedna z moich najpierwszych książek i historia, która w ogóle wrzuciła mnie w nurt fantastyki. Mam tu szczególnie na myśli Władcę, bo zorientowałam się, że właściwie niewiele z tego pamiętam. Znam wydarzenia ofc, bo każdy i jego babcia zna fabułę Władcy, ale przydałoby się przypomnieć całą resztę po tych, lekko licząc, dziesięciu latach. Natomiast odświeżałam sobie chyba jeszcze w tym roku Silmarillion, który swego czasu był dla mnie prawdziwą biblią tolkienizmu... i powiem wam, że chyba już wiem, skąd się u mnie wzięła depresja, skoro sztachałam się takimi treściami w wieku lat trzynastu. Wtedy odbierałam to bardziej podświadomie, a na zewnątrz zachwycałam się hodorem i heroicznymi śmierciami, natomiast jest to tekst - głównie Pierwsza Era, bo pozostałe nigdy mnie za bardzo nie obchodziły - bardzo przygnębiający, rezygnacyjny i każący wątpić w jakąkolwiek nadzieję, bo w życiu można tylko bohatersko zginąć. Jeśli czytają to jacyś rodzice - proszę, nie dawajcie swoim nieletnim dzieciom czytać Silma.
Dalej idzie Brzezińska. Jako dzieciak ją uwielbiałam, teraz właściwie też, natomiast jest jeden mały problem - absolutnie nie pamiętam jej książek. Ofc trochę bohaterów, styl, ale to wszystko - mam kompletnie wypartą fabułę praktycznie wszystkich powieści. Dość dobrze pamiętam tylko Wody głębokie jak niebo, ale to znów dlatego, że je rzeczywiście sobie powtarzałam, kiedy szukałam wzoru dobrze napisanych opowiadań. Nie wiem, z czego wynikają te luki w pamięci, ale wiecie, może to kolejny mechanizm ochronny - to znowu książki wybitnie smutne i przygnębiające, a więc może niekoniecznie nadające się dla gimnazjalistów (o ile nie była to nawet podstawówka, bo siebie teraz nawet o takie rzeczy podejrzewam).
Chciałabym jeszcze raz przeczytać Dukaja, szczególnie Lód. Powiem wam, że facet zdołał mnie naprawdę zrobić w wała, bo tak bardzo skoncentrowałam się na jego zajebistym stylu (nadal tak uważam - opisy ma absolutnie zajebiste, dialogi mniej, bo wychodzą nienaturalnie), że nie zauważyłam, jak bardzo nie podoba mi się fabuła i jak nie znoszę tych marnie skonstruowanych bohaterów. Musiałam otworzyć Czarne Oceany i przejrzeć książkę, bo nie miałam najmniejszego śladu pamięciowego o czym to było. Tak że zajebiste opisy zajebistymi opisami, ale zamierzam tym razem być czujna i docenić szczególnie to, jak gównianych Dukaj pisze protagonistów. (Właściwie jedynym, który mi się podobał i nie był na jedno kopyto, był Żelazny Generał, ale to opowiadanie też udało mu się spieprzyć. Zdarza mi się nawet używać określenia "klasyczny Dukaj" na tekst, który zapowiadał się zajebiście, a potem wyszła dupa).
No i Eterna, wiecie, moja miłość nieskończona i seria, która absolutnie zdominowała moją listę ulubionych bohaterów. Eterny nie muszę sobie przypominać, bo znam ją doskonale - w tej chwili mogłabym wykazać się większą znajomością drzew genealogicznych najważniejszych rodów Taligu niż własnego, a mapę ogarniam lepiej niż mapę własnego kraju. W moich oczach niezwykłość tej serii polega na tym, że autorka - która na pewno jest cholernie inteligentna, bo ktoś głupi nie napisałby postaci Walentyna Pridda - zakłada, że czytelnicy też są inteligentni i mnóstwa informacji nie wyjaśnia wprost. Jeśli czytelnik chce się orientować, co w ogóle się dzieje, musi analizować fakty i zwracać uwagę na szczegóły, a najlepiej także korzystać z rosyjskich forów, na których fandom zdołał kolektywnie rozgryźć rzeczy jak dla mnie nierozgryzalne. Po prostu wiem, że jak jeszcze raz przeczytam Eternę, zwrócę uwagę na różne rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałam, zweryfikuję pewne teorie i może pójdę o krok bliżej zrozumienia, o co tam właściwie chodzi (na razie nie mam jeszcze spójnej teorii wyjaśniającej wszystko). Eterna ma pewne wady, ale w tej chwili jest to seria chyba najbliższa ideałowi, jaką do tej pory przeczytałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz