środa, 27 czerwca 2018

Zrobione

Zredagowałam Rubińskiego. Zwanego teraz Romanowem. 8k słów (56k znaków, trochę więcej niż powinno być, ale i tak mniej, niż myślałam).
Końcówka trochę mi się nie podoba, ale nie jestem w stanie jej trzeci raz przepisywać, zresztą w tym tekście ona nigdy nie była porywająca. To znaczy ze zwrotu akcji jestem całkiem zadowolona, tylko no właśnie, mam wrażenie, że w niej jest aż za dużo akcji, jak na raczej kronikarski styl całości. No ale nic z tym nie zrobię. Generalnie tekst mi się całkiem podoba - nie jaram się nim jak Anestezjologiem, Słonecznikami czy tam nad czym teraz pracuję, ale uważam, że jest całkiem porządnie zrobiony. Zresztą opowiadania to dla mnie trochę inna kwestia, bo przy powieściach chodzi mi o bohaterów i do nich się przywiązuję, tymczasem w opowiadaniach chodzi mi raczej o pomysł. Zobaczymy jeszcze, jak się Romanow spodoba redakcji NF.
Natomiast co do opowiadań ogólnie, to Fantazmaty były tak miłe i zorganizowały kolejny konkurs - w ogóle bardzo lubię ich konkursy, wreszcie jakiś ludzki limit znaków (60k, też mało, ale przynajmniej nie jest to 15k). Tytuł brzmi "Pomieścia" i tematem jest zagłada polskiego miasta czy miasteczka, więc uznałam, że może napiszę w tym guście Władzia, którego akcja miała się dziać w Gdańsku w czasach magicznej wojny.
Tymczasem mam już całkiem solidny konspekt Syberii, więc prawdopodobnie to następny projekt, za który się zabiorę, o ile nie strzeli mi coś głupiego do głowy i nie zacznę nagle pisać Słoneczników albo coś w tym stylu. Niby muszę też zredagować Grzybobranie, ale na to poczekam na wieści z pola, bo nie mam pojęcia, co z tym nieformatowym tekstem zrobić.

wtorek, 26 czerwca 2018

Naomi Novik

Dzisiaj przeczytałam właśnie ostatni (dziewiąty) tom cyklu o Temerairze. To była druga podróż, zaczęłam czytać te książki zanim jeszcze zainteresowałam się wojnami napoleońskimi, zdążyłam dwa razy się zniechęcić, przestałam wierzyć, że w ogóle wydadzą kiedykolwiek ostatni tom po polsku, ale wreszcie skończyłam.
Od razu powiem, że lubię ten cykl. Nie jest jakoś rewelacyjnie napisany, chociaż nie jest to poziom katastrofy warsztatowej Lackey, nie podoba mi się trochę rzeczy, takie jak dość stereotypowe opisywanie smoków różnych narodowości (szczególnie Rosji i Prus) i duży imperatyw narracyjny (ach to pojawianie się Tharkaya w momentach, kiedy tylko był potrzebny, i znikanie natychmiast, kiedy przestał...). Natomiast przywiązałam się bardzo do bohaterów - Eterna to nie jest, ale mogę powiedzieć, że właściwie wszystkich głównych bohaterów bardzo lubię, może poza Iskierką, chociaż kiedy pojawiła się Ning, doceniłam, że Iskierka przynajmniej ma jakieś wady (na przykład bycie tępą egoistką, ale whatever). Tak, Laurence ma kij w tyłku, ale akurat lubiłam w nim to, że jest takim poprawnym i uprzejmym oficerem marynarki, który bardzo przeżywa niewłaściwie rzeczy - ale koniec końców i tak zrobi to, co jest według niego etyczne, a nie to co powinien. Temeraire jest marysujką, ale again, Ning jest gorsza, poza tym jest też naiwnym idealistą. W ogóle bardzo mi się podoba ogólna charakterystyka smoków w tej serii i mimo że są niewątpliwie stworzeniami myślącymi, autorce udało się nie zrobić z nich ludzi. (Szczególnie podoba mi się ten motyw, że są bardzo dobre w matematyce i potrafią wyliczać swoje zarobki jak najlepszy bankier).
Nie pogardziłabym większą ilością bohaterek, chociaż zdaję sobie sprawę, że to kwestia odmalowania tamtejszych realiów - wśród smoków, których ludzkie normy zachowania nie obowiązywały, smoczyc w fabule jest chyba nawet więcej. Jest wątek Granbyego i Little'a, który tym bardziej cenię, że Grabny jest jednym z moich ulubionych bohaterów - chociaż to było nawet bardziej niż poboczne. Natomiast mam pewien problem. Wszystkie relacje Laurence'a z kobietami są sztywne jak kij i nienaturalne (z Jane jest tylko odrobinę lepiej niż z Edith, mimo że Jane też lubię), natomiast Laurence/Tharkay... dla mnie to było napisane prawie tak, jakby to miał być kanon - szczególnie scena z amnezją i zakończenie sagi. Autorka powiedziała gdzieś, że nie zamierza nic sugerować i niech każdy wybierze ten ship, który mu się podoba, a więc była świadoma, co napisała. No i dla mnie to takie chowanie głowy w piasek - niby napisała romans, ale w sumie tego nie powie wprost, tylko interpretujcie sobie jak chcecie. Gdyby Laurence skończył z Jane, cóż, nie podobałoby mi się, ale przynajmniej sprawa jest jasna. Tutaj mam wrażenie, że autorka chciała mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko, a wiadomo, jak to zwykle wychodzi.
Nie przeszkadzałoby mi to, gdyby nie fakt, że przez jakieś dwadzieścia sekund Krwi Tyranów byłam przekonana, że Novik jednak odważy się (jakby to był jakiś wielki powód do odwagi w XXI w.) i jednak napisze to jako romans. Jestem zmęczona tym, że najwyraźniej manie nadzieję na gejowski związek głównego bohatera to zdecydowanie za dużo, żeby ktokolwiek mógł na to liczyć i zostaje tylko zadowolić się niedopowiedzeniami. Ta seria jest fajna, naprawdę polecam do poczytania, ale pewien niesmak pozostaje.

niedziela, 24 czerwca 2018

NaNo ratuje życie

A nawet jeśli nie życie, to karierę. Pisarską, moją.
Może jestem zbyt optymistyczna, bo to dopiero moje pierwsze NaNo, ale muszę wam powiedzieć, że to był prawdziwy krok milowy w moim pisaniu i żałuję, że nie zrobiłam go wcześniej. Oczywiście to, że podczas NaNo lepiej się pisze i ma się większą motywację to jedno. Nie zakładałam, że na pewno uda mi się napisać te 50k słów, tymczasem zrobiłam to w niecałe dwa tygodnie, więc magia NaNo rzeczywiście zadziałała. Natomiast bardzo obawiałam się potem redakcji - bo wklepać te 50k to jedno, ale żeby one potem jeszcze wyglądały sensownie, to zupełnie inna sprawa. Jestem perfekcjonistką, nie lubię pisać na pałę i zawsze wolałam, żebym potem miała w tekście najmniej sprzątania jak się da. Wychodziłam z założenia, że skoro teraz tak męczę się z redakcją, to co dopiero będzie z tekstem pisanym w tempie NaNo. No i oczywiście raz, że wybitnie spowalniało to moje pisanie (przed 2017 jeden raz zdarzyło mi się napisać dzienną normę w okolicach 4k, tymczasem podczas NaNo pisałam 4k dziennie przez dwa tygodnie...), ale redagowanie to zupełnie inny świat.
Oczywiście narzekam, bo wiadomo, nie chce mi się redagować, ale w porównaniu z moim doświadczeniem i tym, co się spodziewałam? To najprostsza redakcja w moim życiu. Przede wszystkim - nie jestem przywiązana do tak szybko napisanego tekstu, więc nie mam żadnych oporów, żeby kasować całe długie fragmenty, przepisywać je czy przestawiać. Mam tych słów i tak tyle dużo, że kilka tysięcy w tę czy w tamtą nie robi żadnej różnicy. Poza tym te słowa nie narodziły się w udręce po kilka dziennie, tylko lały się niezorganizowanym strumieniem, bardzo często ze świadomością, że są one beznadziejne i wylecą w pierwszej redakcji. Teraz mogę je wywalić, bo mam dalszy tekst, do którego prowadzą, a wtedy były potrzebne, żeby pisać dalej. Wtedy nie myślałam specjalnie przy pisaniu, wiec teraz nie mam żadnych oporów przed zmienianiem praktycznie wszystkiego.
Znam osobiście pisarkę, której pierwszy draft to praktycznie gotowy tekst, ewentualnie z kilkoma literówkami do poprawy. Ba, ta osoba wydaje w tej chwili drugą książkę. Ale zdecydowana większość ludzi nie ma tego magicznego daru i jeśli chce pisać, musi nauczyć się redagować - a z kolei nic tak nie uczy redagowania, jak tekst, którego nie ma się oporów wypatroszyć i przenicować.

sobota, 23 czerwca 2018

Imiona again

Jak wcześniej pisałam, rozmyślałam nad zmienieniem nazwiska Rubińskiego, bo nie wpisuje się trochę w stylistykę - oryginalnie miało być tak, że on ma normalne nazwisko, bo jest z prawdziwej ziemskiej szlachty, a nie imigrantem z innej planety, który żeby brzmieć bardziej ziemsko otworzył stronę "popularnych ziemskich nazwisk". Ale jednak to nie ma sensu, bo jego rodzina to też są takie randomy znikąd i pozycję zdobył dopiero jego ojciec.
Rozważałam więc dać mu na nazwisko Kutuzow, ale jako że miałabym wtedy "marszałka Kutuzowa" w tytule, to by mogło dać mylne wyobrażenie, o czym jest tekst, bo to się kojarzy tylko z jednym Kutuzowem. No ale postanowiłam pójść dalej i Rubiński został przechrzczony na Romanowa. Kojarzy się w oczywisty sposób, ale gdyby chodziło mi o tych Romanowów, napisałabym "car" a nie "marszałek". A więc mam Iana Francoisa Romanowa. Jakby tego było mało, jego ojciec nazywa się Horatio Napoleon Romanow. Nadal się zastanawiam, czy to nie jest już przegięcie, ale z drugiej strony niespecjalnie miałam miejsce, żeby opisać, czemu on jest tak paskudnym człowiekiem, a te imiona... cóż, dają pewne wyobrażenie jaki był z kolei jego ojciec.
No i rozważam zmienienie tytułu z "Życie i śmierć" na "Żywot" - brzmi nawet bardziej biograficznie, poza tym jest krótsze, a jeśli da się coś skrócić, to trzeba to zrobić. Więc aktualny tytuł brzmi "Żywot marszałka Romanowa". Może jeszcze coś zmienię, bo jak widzicie lubię gmerać w tytułach.

piątek, 22 czerwca 2018

Redakcja

Ogarnęłam pierwsze 5 stron i jak na razie udało mi się skrócić tekst do niecałych 10k słów (i 68k znaków, bo tutaj niestety muszę liczyć w znakach - cel jest na 60k). Przyznam, że nie jest tak źle, jak myślałam - mam całe mnóstwo NaNowego lania wody, bo to była już sama końcówka i nabrałam wprawy w takich rzeczach. W zakończeniu będę musiała trochę podopisywać, ale widzę realną możliwość dostosowania tego tekstu do wymogów gazetowych.
Z kolei Grzybobranie ma 80k znaków... i szczerze mówiąc nie wiem, co z tym zrobić. Podoba mi się tamten klimat i niespieszne tempo, więc nie chciałabym nic zmieniać, tym bardziej że wszystko jest szczegółowo zaplanowane i nie mogę po prostu wywalić jakiejś sceny jak w Rubińskim. No cóż, na razie spróbuję zrobić ostateczny konspekt Syberii i może ten tekst wyjdzie mi jakiś bardziej kompaktowy. To znaczy u mnie "zrobić konspekt" zawiera w sobie kilka-kilkanaście godzin researchu na zupełnie nieistotne tematy. Do Syberii robiłam już research, przeczytałam kilkanaście książek o himalaizmie, ale nie ma rady, muszę jeszcze poczytać, jak się przekracza rzekę zimą, bo to kluczowe. Jak znam życie, znowu skończę w środku nocy czytając artykuł na wikipedii na temat lodu amorficznego, ale liczy się droga, a nie cel.

czwartek, 21 czerwca 2018

Lewackie filmy

Drogie lewaki, jeśli macie trochę wolnego hajsu i kino w pobliżu, pójdźcie na Twój Simon i Ocean's 8, które właśnie lecą, bo warto, dużo lewackiego contetnu.

Simon:
- fajna komedia romantyczna, przez chwilę można przejść do świata gdzie wszystko jest miłe, pluszowe i dobrze się kończy,
- Abby jest śliczna,
- siriusly, wygląda niesamowicie, muszę obczaić tę aktorkę w innych filmach,
- podoba mi się rozwiązanie, kim był Blue,
- i podoba mi się też, że kiedy Simon zrobił kilka rzeczy wybitnie nie w porządku, to zostało mu to wypomniane, że takie rzeczy nie są w porządku i tak nie można robić,
- w ogóle jak na komedię romantyczną w amerykańskim hajskulu jest szokująco nietoksyczna.

Ocean's:
- CATE NA MOTORZE,
- nie wiem, czy w scenariuszu było, że Cate i Sandra mają grać szip, ale grały,
- brakowało mi tego, żeby Cate wystąpiła na tej gali w sukni, najlepiej udając bogatą Rosjankę. To mój główny zarzut do filmu - gdzie jest Cate w sukni balowej? Ale Sandra jako bogata Niemka też była dobra,
- nie podobał mi się na końcu plottwist z tym Chińczykiem, był taki od czapy,
- ale generalnie film świetny i właściwie wszystkie lasie były niesamowite, tak powinno się kreować ciekawe i różnorodne postacie kobiece, chcę więcej takich remake'ów w moim życiu.

niedziela, 17 czerwca 2018

Redakcja Rubińskiego

Tak, zaszłam już bardzo daleko w redagowaniu tego tekstu. Skopiowałam go na pulpit i otworzyłam plik, najgorsze już za mną. W ogóle nie wiem, czy zauważyliście, ale to będzie jednak Rubiński, a nie Rubinsky, a może w ogóle pomyślę o jakimś innym nazwisku, bo to oryginalne było... welp, pamiątką po jednej rzeczy, która i tak nie ma już znaczenia. Natomiast nie ma sensu w świecie przedstawionym, bo mam tutaj odległą przyszłość i Imperium Sol, którym rządzi banda tradycjonalistów szczycących się, jak to nazywają się w staroziemskim języku. Wiecie, Ian Francois Rubiński, Terry Joanna Davout, Anastazja Newton... (A Terry to ofc od Terra). Again, system nadawania imion nie ma żadnego związku z fabułą, ale jest śmieszny.
Mój problem z tym tekstem jest taki: fabuła jest niechronologiczna i kolejne fragmenty wiążą się na zasadzie skojarzeń, a co gorsza nie miałam nawet czasu tego dokładnie przemyśleć, bo to był ten moment, kiedy podczas NaNo skończyłam pisać Anestezjologa, a zostało mi jeszcze ponad 10k, żeby wygrać i Rubiński to był jedyny tekst, do którego dysponowałam jakimkolwiek planem. Dlatego teraz, zanim w ogóle zabiorę się za redakcję, muszę przejrzeć tekst, zrobić listę scen i zdecydować, które wypieprzyć (jedna już jest pewnikiem), co dopisać, a wszystko poukładać tak, żeby miało sens - nie chronologicznie, bo to nie jest istota rzeczy, ale fabularnie. Na szczęście wiem już, co ma być moim midpoint, co idzie przed, a co po, więc to mi ułatwia życie.

E: Wychodzi na to, że tylko jedna scena wylatuje, a w zakończeniu będę musiała jeszcze coś dopisywać, tymczasem tekst powinien być krótszy o jakieś 2k co najmniej (ma 11,3). Niofie, czy ty możesz do cholery nauczyć się pisać treściwie? To było NaNo, ok, ale w przypadku Grzybobrania nie mam żadnego wytłumaczenia.

piątek, 15 czerwca 2018

Książki

Dzisiaj byłam prawym Bergerem. To znaczy Germonem. Tak jak Germon nie mógł się powstrzymać przed zjedzeniem ciasta, które na niego patrzy, tak ja nie mogłam się powstrzymać przed kupieniem książek, jeśli są przecenione 25% i zostały tylko cztery sztuki w magazynie. Patrząc na to z drugiej strony: jedyne, co mam w tej chwili w lodówce, to dwa plasterki salami i reszta pigwy w słoiku. Według mądrych badań lekarze są o wiele bardziej podatni na popadanie w nałogi i tak sobie myślę, że chyba już lepiej to niż alkoholizm...
(Ale naprawdę, powinnam ogarnąć kuwetę, to było nieplanowane, w chwili bardzo złego samopoczucia i mogłam była wydać najwyżej połowę z tej kwoty, jezu, mam wrażenie, że się dekompensuję, a jak tak dalej pójdzie, nie będzie mnie stać na wizytę u psychiatry).
Anyway, patrzcie jakie ładne książki.

środa, 13 czerwca 2018

Optymistyczne plany

Mam wrażenie, że są nawet zbyt optymistyczne i udzieliła mi się jakaś mania, ale wyglądają mniej więcej tak:
Do końca lipca chcę zredagować Rubinsky'ego i wysłać go do NF. Najlepszym celem byłoby wydać coś, ale aż tak nie zamierzam się rozpędzać, tym bardziej, że jeden jedyny raz, kiedy wysłałam tekst do gazety, miał miejsce chyba jeszcze w podstawówce, więc nie wiem, czego się spodziewać.
Alternatywą - jeśli Rubinsky się nie spodoba - byłoby zredagowanie i wysłanie Grzybobrania, ale tak jak tego pierwszego całkiem łatwo będzie mi skrócić, tak drugie może sprawić problem.
Poza tym chcę w lipcu-sierpniu napisać przynajmniej jedno opowiadanie, najprawdopodobniej Syberię, ale Władzia też, jeśli mi się uda.
We wrześniu i październiku będę planować NaNo i podejmować decyzję, jaki tekst w ogóle zamierzam pisać, w listopadzie będzie NaNo, w grudniu prawdopodobnie będę jeszcze coś w nim gmerać.
W 2019 - to może bardzo odważne plany, ale chciałabym przygotować do wysłania jakąś powieść, prawdopodobnie Anestezjologa albo Słoneczniki, ale to jeszcze będzie zależało od tego, co w końcu napiszę na tegorocznym NaNo.

niedziela, 10 czerwca 2018

Anime

Skończyłam oglądać anime, bo Japonia bombarduje mnie zabójczą dawką seksistowskiego i homofobicznego bullshitu, który przestałam tolerować. I po jakichś dwóch latach od rzucenia tego w cholerę dowiaduję się, że Gainax zamierza wypuścić filmową trylogię z Leijiverse. Wiecie, Leijiverse ma specjalne miejsce w moim sercu, bo to jest powód, dla którego przetrwałam pierwszy rok medycyny (tak, obejrzenie wszystkiego zajęło mi z grubsza rok) i teraz dowiaduję się, że zamierzają zrobić remake. Nie jestem zatwardziałym fanem, bardzo lubię film z 2013, dlatego mogłoby być super... Z drugiej strony boję się mieć nadzieję, że to będzie rzeczywiście coś dobrego, bo nowy LoGH okazał się śmierdzącą kupą, o której w ogóle lepiej nie wspominać i nie, ładne kosmosy i okręty nie nadrabiają za gównianą całą resztę.
Tak więc wiecie. Nie wierzę Japonii, że jest w stanie przedstawić jakąś nietoksyczną historię. Oczywiście im się zdarza, ale gdybym się miała nastawić, że to będzie zajebiste, a potem się rozczarować? To by było bardzo przykre. To nawet nie kwestia mojego rozczarowania Tanaką, chociaż fakt, że zawsze stawiałam go na piedestale jako wzór do naśladowania, a tymczasem jego oryginalne powieści okazały się... welp, może w ogóle o tym nie mówmy.
Czasami tęsknie za czasami, kiedy seksizm w książkach i filmach mi nie przeszkadzał, bo w tej chwili dostaje kurwicy w przypadku tworów, które byłby bardzo dobre, gdyby tylko autor traktował kobiety jak ludzi. Ale z drugiej strony wmawiam sobie, że jeśli więcej osób zacznie zauważać problem i mówić o tym otwarcie, to na fali wspólnego wkurwu coś uda się zmienić - ba, coś się zmienia, patrząc po Wonder Woman, siódmych Star Warsach i tak dalej, ale i tak to przypomina bardziej przelewanie oceanu wiaderkiem.

piątek, 8 czerwca 2018

D jak Dima

Właściwie to uświadomiłam sobie, że trzech moich głównych bohaterów Ruskich Elfów ma na imię na D: Dymitr Irinowicz nr 1, Daria Nikolajewna i Dymitr Irinowicz nr 2. Nie było to planowane, ale w sumie jak już się zdarzyło, to pasuje do mojego paskudnego systemu nadawania imion w tym tekście, więc bierę. "Dima, Dasza i Mitia", to brzmi jak tytuł powieści YA. Chciałabym być tak sławna, żeby ludzie pisali dziwne AU do moich tekstów, byłoby śmiesznie.

czwartek, 7 czerwca 2018

Otczestwo

Wszyscy pewnie już wiedzą, że zachwycam się językiem rosyjskim i uważam, że brzmi absolutnie pięknie, mimo że sama nie miałam jeszcze czasu opanować go w w stopniu wyższym niż mierny. No ale strasznie jaram się otczestwami, bo (pomijając fakt, że nabijają wordcount na nano) uważam, że to strasznie tru, kiedy narrator zwraca się do bohatera per Dymitr Aleksiejewicz, można mnóstwo rzeczy w ten sposób wyrazić i dodaje to kolejną możliwość do subtelnych zmian znaczeniowych w sposobach porozumiewania się moich ruskich elfów (czego nauczyła mnie Wiera Kamsza, chociaż u niej akurat patronimików nie ma, natomiast wspaniale eksploruje ona różnicę między byciem per pan i per ty - coś, co w angielskojęzycznych książkach raczej się nie trafia).
W każdym razie, no, otczestwa. Tylko skoro mam powszechne równouprawnienie, to uświadomiłam sobie, że to nie ma najmniejszego sensu, żeby dzieci były określane tylko z perspektywy ojca. Jeśli mamy grafinę, dziedziczkę tytułu, która wychodzi za młodszego brata jakiegoś grafa, co podnosi go do rangi grafa-małżonka, to na zdrowy rozum ważniejsze jest to, że dane dziecko jest potomkiem tej właśnie grafiny, a nie jej randomowego męża, który pomaga jej w zarządzaniu rzeczami. Dalej - skoro mam wielką księżną Irinę i jej randomowego męża, młodszego brata zmarłego margrafa Michajłowa, i to ona przekazuje synom nazwisko rodu rządzącego, to powinno obowiązywać, welp, matczestwo? Muszę odkurzyć znajomości z jakimiś rusologami, bo mam za małe wyczucie językowe, żeby to przeprowadzić. Byłabym zachwycona, gdyby dało się zastąpić otczestwo jakimś neutralnym terminem, also, nie jestem całkowicie pewna, jak konkretnie utworzyć te matczestwa. No ale na razie wychodzi mi, że mój główny bohater nazywa się Dymitr Irinowicz Aleksiew, co trochę burzy mi piękną strukturę dwóch Dymitrów Aleskiejewiczów... Nie żeby ona miała jakieś istotne znaczenie fabularne, ale wiecie, bardzo ją lubię, była ze mną od samego początku, kiedy tylko wymyśliłam, że oni tam mają tylko czternaście imion. Może będzie dwóch Dymitrów Irinowiczów? Ale to mi z kolei burzy cały jeden wątek i musiałabym go bardzo mocno przemyśleć, zresztą całe drzewo genealogiczne Michajłowów wywraca na drugą stronę, a już prawie się cieszyłam, że przynajmniej w nim nie będzie dużo roboty.
Natomiast taka popularność imienia Irina byłaby mi bardzo na rękę, bo ostatnio przypominam sobie Noldorów i wykiełkował mi epicki konflikt Aleksja-Irina w Legendarium, który jest, welp, epicki. To chyba ma związek z tym, że przestałam tak hejtować Feanora, będzie o tym notka, jak się uporam z życiem. Anyway, wychodzi mi na to, że to był nie Aleksy Wielki, bo Aleksy był cienki jak dupa węża - wszystko zaczęło się od carycy Aleksji Wielkiej i jej marszałka Iriny Żelaznej. (W ogóle ach, przydomki też są zajebiste. Może Aleksy Cienki, skoro przy tym jesteśmy? Historycy wciąż debatują, czy chodziło o jego przedmioty fizyczne czy psychiczne. Poza tym mam historię Dymitra Złośliwego, jednego z przodków Dymitra Irinowicza, który wsławił się tym, że nie chciał umrzeć i przekazać tronu wnukom, więc czekał, aż ich wszystkich przeżyje. W końcu otruła go teściowa prawnuka, z czego potem wynikła pięćsetletnia krwawa waśń pomiędzy margrafami Michajłowami i książętami Krugłowami).

środa, 6 czerwca 2018

Nano

To bardzo mało konstruktywne, ale chciałabym, żeby już było NaNo. NaNo to naprawdę dobry stuff, polecam każdemu. Planuję napisać notkę dlaczego warto zapisać się na NaNo, ale to nie teraz.
W ogóle możecie spodziewać się w najbliższym czasie przerw w działalności, poza tym długo już nie wrzucałam nowej odsłony listy bbc, ale mam w tej chwili jeszcze z 10 przeczytanych książek, które albo muszę sobie odświeżyć, bo czytałam je dziesięć lat temu, albo zamierzam je omówić razem z innymi książkami, których jeszcze nie zdążyłam przeczytać (Austen), więc to trochę potrwa. Niby chciałam się wziąć za przerabianie listy Sapkowskiego, ale wiecie, tak na nią patrzę i ona jest tak bullshitowa, że nie wiem, czy w ogóle warto marnować na nią słowa.

piątek, 1 czerwca 2018

Oświecenie

Nie wiem, czy mieliście kiedykolwiek taki moment, kiedy orientujecie się, że wasz główny bohater od samego początku był nie głównym bohaterem, tylko antagonistą? No więc ja miałam właśnie ten moment i nagle struktura tego tekstu objawiła mi się w całej glorii i chwale, bo już nie próbuję wbijać młotka gwoździem. W każdym razie teraz wszystko ma sens i wreszcie działa, co nie znaczy, że sam tekst nabrał jakiegoś bardziej pozytywnego wydźwięku czy coś. Nadal jest ponury i paskudny, ale teraz przynajmniej rozumiem, o czym on w ogóle mówi.

Konspekt

Wesołego dnia dziecka! Nie wiem, jak wy, ale ja zgodnie z wielowiekową tradycją świętuję go butelką Riojy i jedzeniem resztek z wczorajszego obiadu.
Wczoraj w nocy skończyłam pisać konspekt Słoneczników i powiem wam, że to jest najlepszy i najgłębiej przemyślany konspekt, jaki kiedykolwiek stworzyłam. Zła wiadomość jest taka, że spędziłam kilka godzin na kombinowaniu, ale nie widzę żadnej możliwości, żeby ta historia skończyła się dobrze, więc spodziewajcie się, że przy pisaniu znowu będę jęczeć, jakie to paskudne, ponure i źle mi robi w głowę.
Also, mam nowy kawałek do mojej playlisty: The world. Jak widzicie nadal utrzymuję klimat puchatości, tęczy i kucyponków.