wtorek, 1 maja 2018

Ruskie

Zamiast pisać Grzybobranie myślałam trochę nad Ruskimi elfami i trochę zmieniła mi się koncepcja, bo Stanisława zamiast syna będzie miała córkę. Właściwie nic poza tym faktem się u tej postaci nie zmienia, może tylko tyle, że ją trochę rozwinęłam, bo Rasław był strasznym everymanem i nie myślałam o nim za dużo. Córka ma na imię Jaśmina. Początkowo myślałam nad jakimś standardowym staropolskim imieniem, szczególnie rozważałam Dobrawę albo Dobromiłę, ale uznałam, że odkwiatowe imiona też bardzo mi pasują do tej koncepcji. Róża i Lilia odpadły w przedbiegach, jako że to dwa najoczywistsze imiona, które przyszły mi do głowy, dlatego otworzyłam mój ulubiony słownik kwiatów (bo w tym tekście symbolika kwiatów ma bardzo duże znaczenie, ludzie nawet przesyłają sobie tajemne wiadomości odpowiednio aranżując bukiet) i najbardziej spodobał mi się jaśmin z tłumaczeniem na przywiązanie. (Drugi słownik go tłumaczy jako tajemną miłość, meh, czy wszystko musi się zawsze kręcić wokół romansu? Chociaż z drugiej strony rozważam romans Jaśminy z wnuczką/ spadkobierczynią margrafa Obmoczajewa, więc coś w tym może być).
Generalnie istota mojego problemu polega na tym, że wychowałam się na Tolkienie i przez bardzo długi czas był on moim wzorem i ideałem jeśli chodzi o literaturę. Jasne, lepiej tak niż Meyer czy Zafon, ale jednak o tolkienowskich kobietach już pisałam i nie była to bardzo pochlebna opinia. Przez Tolkiena nauczyłam się pisać o facetach i do dzisiaj mam pewien problem z przestawieniem się i tworzeniem głównych bohaterek - ale przynajmniej o tym wiem i mogę się sama pilnować. Zanim sobie to uświadomiłam, welp, w moich światach nie było kobiet. Potem było trochę lepiej i jakieś się pojawiały, ale od dopiero dwóch czy trzech lat ogarnęłam się na tyle, że to ma jakiś sens.
W pierwotnej (tej sprzed piętnastu lat) wersji Ruskich elfów kobiet... de facto nie było, potem kiedy parę lat temu reaktywowałam ten projekt coś tam naprawiłam i pojawiły się chociażby Stanisława czy Swetlana Fiodorowna, ale nadal było jakoś bez szału. Dopiero teraz robię poważne sprzątanie i ogarniam kuwetę. Niestety, trzech głównych bohaterów (Dimę Aleksiejewicza, Nikolaja Wasylewicza i Mitię Aleksiejewicza) mam już tak mocno utrwalonych w głowie, że takie sztuczki nie zadziałają.
Najgorsze jest to, że w tekstach mi to naprawdę zaczęło przeszkadzać. Chętnie bym się cofnęła do momentu, kiedy tego nie zauważałam, bo o wiele mniej książek by mnie wkurzało, ale tak się nie da. Czytam teraz na przykład Fortecę w źrenicy czasu mojej ulubionej pisarki Cherryh, co do której miałam bardzo duże oczekiwania, bo to ta sama osoba, która napisała moją truloff Signy Mallory. No i generalnie książka jest fajna, są świetni bohaterowie (szczególnie Cefwyn i Idrys), ale w tej książce właściwie nie ma kobiet. Przewijają się bliźniaczki, siostry barona których jedyną cechą jest to, że z każdym sypiają, pojawiła się dwa razy wioskowa baba i co jakiś czas wspominają córkę regenta sąsiedniego kraju. I generalnie książka jest fajna i w ogóle, ale nie mogę się nią cieszyć, bo cały czas czuję, że coś jest nie tak. Czemu Cefwyn nie może mieć młodszej siostry, którą wszyscy bardziej lubią, czemu wielki mag Mauryl nie mógł być wielką czarodziejką, czemu wśród baronów z południa nie może być żadnej zaradnej baby? Takie rzeczy bardzo mi przeszkadzają w czytaniu, szczególnie u autorów, u których spodziewałam się czegoś lepszego. Dość już mam utożsamiania się z białymi hetersowymi facetami tylko dlatego, że nie mam innego wyboru. (To znaczy ok, Idrys jest czarny i chciałabym ekranizację, w której gra go Idris Elba, ale you got my point).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz