niedziela, 1 kwietnia 2018

Lista bbc, część 4.

W dzisiejszym odcinku narzekanie na książki powszechnie uważane za dobre.

V Hugo: Nędznicy
Ludzie mówili mi, że to dobra książka. Już tym ludziom nie wierzę. Wiem, że Nędznicy zrobili się znowu popularni po części z powodu musicalu, którego jednak nie wiedziałam, więc nie wiem, czy może tam zrobili coś sensownego. W każdym razie ta książka miała swoje bardzo fajne momenty - generalne cała intryga na linii Jean Valjean - Javert była bardzo fajna i czytało mi się to z przyjemnością. Sporo było naprawdę dobrze opisanych fragmentów i w ogóle. Dalej, bardzo długie rozprawy na temat Paryża mnie głównie nudziły, ale mnie generalnie Paryż i Francja mało obchodzą, więc nie dziwię się specjalnie, że jakiś frankofil albo Paryżanin może się tymi dywagacjami zachwycać.
Natomiast, ziomki drogie, to, jak facet opisuje kobiety, jest naprawdę obrzydliwe. Mam tu nawet cytat z tumblra specjalnie na tę okazję. W skrócie: jeśli kobietę traktuje się jako cenną kruchą istotę, boginię, która zstąpiła na ziemię, trzeba ją wielbić i uważać, żeby nie pokalała się ziemskim brudem, to jest to tak samo seksistowskie i przedmiotowe traktowanie jak odwrotność. Hugo bardzo obficie rozpisywał się w kwestii Kozety, jak to Mariusz ją wielbi i jaka to ona jest czysta i niewinna, a potem w swoich wywodach rozszerzał to na wszystkie kobiety. On nie pisał postaci, tylko przelewał na papier swoje teorie, ba, po tym co on napisał, mam wątpliwości, czy ma w ogóle kobiety za ludzi, ze zdolnością do myślenia i moralnego decydowania za siebie. Podejrzewam, że nie. Dla niego kobiety to takie kruche coś, co trzeba bronić, ale co w całości zależy od mężczyzny. Na samym początku były takie wstawki, w których biskup, postać w zamyśle ucieleśniająca wszystkie istniejące cnoty ludzkie, robił mnóstwo dobrych rzeczy dla ludzi, natomiast najwyższymi cnotami mieszkających z nim siostry i gospodyni było zgadzanie się i słuchanie go bez szemrania we wszystkim (nawet jeśli z premedytacją wystawiał je na niebezpieczeństwo gwoli niesienia własnego posłannictwa). I wiecie, jakiekolwiek ta książka miałaby zalety, ciężko, żeby mi się podobało coś, czego autor ma mnie za człowieka niższej kategorii z nie do końca rozwiniętym rozumem.

V Nabokov: Lolita
No... tu mam pewien problem. Ta książka jest naprawdę świetna. Nie mam jej nic do zarzucenia, autor doskonale wiedział, o czym pisał, ideę miał zupełnie słuszną i się z nim zgadzam. To znaczy ideą było pokazanie, że jeżeli pedofil jest ujmujący, wygadany i wykształcony, to ludzie wezmą jego stronę i zaczną atakować dziecko, że go uwiodło i wykorzystało. Z tym że autor albo nie docenił swojego daru przekonywania, albo głupoty i amoralności ludzi.
To dla mnie nadal aż trudne do pojęcia, ale ludzie naprawdę uwierzyli narratorowi, uwierzyli pedofilowi, który przez wiele miesięcy regularnie gwałcił swoją pasierbicę. To aż nie mieści mi się w głowie, bo sądziłam, że akurat pedofilia to takie wykroczenie, które jest ogólnie przez społeczeństwo potępiane. Ale nie, odbiór tej książki jasno pokazuje, że ludzie o wszystko obwiniają dziewczynkę, ba, samo określenie "lolitka" jest dzisiaj kojarzone z wczesnonastoletnią dziewczynką, która używa swojego uroku, żeby wykorzystać dorosłych mężczyzn, a z tyłu okładki mojego wydania książki jest napisane o "historii miłosnej między dwunastolatką a jej czterdziestoletnim opiekunem". Aż po prostu słabo się robi, jak ludzie mogą tak bardzo minąć się z istotą rzeczy tej powieści.
A więc tak, jest ona niewątpliwie dobrze napisana i z dobrym zamysłem, ale czytało mi się ją bardzo ciężko, bo zdawałam sobie sprawę, że w naszym obecnym świecie ludzie biorą jej treść zupełnie dosłownie, a takie rzeczy jak te opisane zdarzają się nadal i nikt nie ponosi za to konsekwencji. Dlatego bardzo zwątpiłam, czy rzeczywiście w dobie apologetów Polańskiego należy ludziom polecać akurat tę książkę.

M Atwood: Opowieść podręcznej
Dobra, tu z innej beczki, mamy powieść przez część osób wznoszoną na sztandary feminizmu. W skrócie: książka opowiada o społeczeństwie, w którym kobiety zostały pozbawione wszelkich praw i właściwie sprowadzone do roli służby i żywych inkubatorów. Rzeczywiście uwypukla to pewne problemy, które obecnie dzieją się na świecie, a także pokazuje, jak łatwo zacząć od małych zmian (zablokowano kobietom konta bankowe i przelano oszczędności na konta męża/ najbliższego krewnego), przeciwko którym nikt nie chce protestować, żeby nie wyjść na histeryka, a potem już jest za późno. Pokazuje, jak można zdusić opór, a potem wszyscy zmuszeni są robić dobre miny do złej gry. Pokazuje relatywizm w stosunku do "tych złych", bo przecież Komendant nie był aż taki najgorszy, w końcu mógł zabić - to tylko taki nieszkodliwy staruszek i to nie jego wina, że korzysta z uprzywilejowanej pozycji stworzonej przez system.
Ta książka ma kilka naprawdę celnych spostrzeżeń i tego jej nie bronię - co mi przeszkadza, to że po tym wszystkim prześlizguje się strasznie po wierzchu i mam wrażenie, że poza przedstawieniem paskudnej, dystopijnej rzeczywistości brakuje tam jakiejś ogólnej myśli i refleksji. Jak na socjologiczne sf strasznie mało tam rozgrzebywania mięcha i gmerania w psychice ludzkiej. Tak więc idea była bardzo słuszna i chlubna, ale wykonanie położone na całej linii i wyjątkowo miałkie.

W Golding: Władca Much
Skoro jesteśmy już przy socjologii: będzie krótko, bo ta książka jest naprawdę ciekawym i dobrze napisanym portretem psychologicznym brytyjskich białych chłopców z klasy średniej. Wiem, że nawet wikipedia bardzo się rozpisuje o alegoriach i innych takich, ale wbrew popularnemu wierzeniu ta książka nie była napisana jako metafora ludzkiej cywilizacji jako całości. Z konkretnego powodu na wyspie znaleźli się tylko brytyjscy bogaci chłopcy i to właśnie o nich jest mowa. To w sumie bardzo popularne uogólnienie, w którym bierze się grupę amerykańskich białych mężczyzn/ chłopców, robi się na nich badania, a potem uśrednia na całą populację ziemi. Nah, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby na wyspie rozbiły się dziewczynki albo czarne dzieci. Dlatego tak, to bardzo trafna z socjologicznego punktu widzenia książka, ale miała do pokazania konkretną sytuację i bardzo konkretnych ludzi, czego niektórzy zdają się nie dostrzegać.

Sir AC Doyle: Przygody Sherlocka Holmesa
Czytałam tę książkę jakoś parę lat temu... i przyznam się, że niespecjalnie ją pamiętam. Ok, nigdy specjalnie nie miałam głowy do kryminałów, ale jakoś Agatha Christie została mi w pamięci na dłużej. Właśnie, czemu nie I nie było już nikogo, szósta najlepiej sprzedająca się książka na świecie? Fakt, Holmes jest bardzo popularną postacią popkulturową, szczególnie w świetle tego serialu z Człowiekiem-kapciem, ale takoż jest Hercules Poirot, więc może chociaż Morderstwo w Orient Expressie? Dobrze, przyznaję, że moje narzekanie na tę książkę bierze się głownie z tego, że jej zupełnie nie zapamiętałam (właściwie jedyne, co pamiętam z Holmesa, to Pies Baskerville'ów, a i to przez film), a to zupełnie subiektywna kategoria. Ale skoro mamy Doyle'a, to naprawdę wypadałoby też dorzucić do listy Christie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz