poniedziałek, 5 lutego 2018

O paleniu i czytaniu książek

Miałam okazję przeczytać wreszcie 451 stopni Fahrenheita Raya Bradburyego i mam co do tej książki mieszane uczucia. Oczywiście uznaję całkowicie przekaz jego dystopicznej rzeczywistości, w której ludzkość z własnej woli ogranicza swój potencjał intelektualny - to zostało już wielokrotnie omówione i chyba każdy się zgodzi, że nie ma sensu się ogłupiać. Bardzo mnie też bawi fakt, że książka o zakazywaniu książek została w niektórych miejscach zakazana - taka niezamierzona ironia.
Ale niestety wyjątkowo nie podoba mi się przekaz, że właściwie tylko książki są wartościowym medium i tak właściwie książka = wartościowe medium. To jest czystej wody snobizm i wyjątkowo drażni mnie ten motyw w literaturze, bo to pójście po linii najmniejszego oporu - osoba, która czyta tę książkę, najprawdopodobniej czyta dużo książek, więc na pewno się ucieszy, gdyby mu powiedzieć, jak fajni są ludzie czytający książki. Swego czasu przy czytaniu Miasta śniących książek ta narracja była dla mnie absolutnie niestrawna, u Bradburyego razi trochę mniej, bo w pewnym momencie nawet profesor Faber próbuje protestować, że nie chodzi o kult książki sensu stricte, ale o wartości, jakie te książki niosą - jednak mimo wszystko wydźwięk, że książki są dobre i wartościowe, a telewizja zła i bezsensowna wyjątkowo mnie denerwuje. To wszystko zależy, co danym medium jest przekazywane. Serial Doctor Who jest dla mnie miliard razy bardziej wartościowy, niż całe mnóstwo powieści, które czytałam, z kolei Wstęp do psychoanalizy, mimo że to książka i w dodatku naukowa, to brednie jakich mało.
Last but not least, obejrzenie co jakiś czas czegoś odmóżdżającego jest dobre dla samopoczucia i pomiędzy swoimi Poważnymi Studiami na temat Kanta, Platona i Konfucjusza warto przeczytać albo obejrzeć coś z kultury popularnej, naprawdę, nie dajmy się zwariować.
Moje wydanie zaopatrzone było jeszcze w dość burackie posłowie autorstwa Marka Oramusa, nie polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz