środa, 14 marca 2018

JRRT

Kiedyś byłam fanką Tolkiena, szczególnie Silma i Pierwszej Ery. Teraz mi przeszło i tak jak nadal doceniam sporo rzeczy, które zrobił, szczególnie z niesamowitymi szczegółami wykreowany świat przedstawiony, tak mam mu za złe zapoczątkowanie pewnych trendów w literaturze fantasy, które może nie są stricte jego winą, bo "tak się wtedy pisało" (szczególnie kiedy się było dobrze sytuowanym białym anglikiem), ale jednak gdyby chociaż jedną piątą tego czasu, który spędził na kreacji Śródziemia, poświęcił na przemyślenie statusu kobiet w swoim świecie, to jego książki dużo by zyskały.
Jedna rzecz, którą chcę zaznaczyć, to że stworzył kilka naprawdę fajnych, pełnowymiarowych i silnych postaci kobiecych: żeby wymienić tylko Galadriel, Luthien, Eowyn czy Aredhel. Naprawdę lubię te panie, są dobrze napisane i nie ustępują wcale facetom. Ale wiecie, pokazywanie, że są pewne wyjątkowe kobiety, które potrafią sprostać "wysokim standardom" narzuconym przez mężczyzn, to też pewien sposób dyskryminacji. Sugeruje, że gdyby kobiety naprawdę były ciekawe, to autor by o nich napisał, w końcu napisał o xyz, ale najwyraźniej poza tą wyjątkową garstką, żadna inna się nie wybiła. Tolkien przez cały czas skupia się na dokonaniach i wynikach pracy mężczyzn - cała Drużyna Pierścienia składa się z facetów, właściwie jedynymi kobietami, które mają jakiś wpływ na świat to Galadriel i Eowyn, ale one są raczej postaciami drugoplanowymi, wręcz epizodycznymi. W Hobbicie kobiety nie istnieją. W Silmarillionie jest mowa o synach Finwego, synach Curufinwego, synach, ojcach, braciach i kuzynach. Jedyną bohaterką wokół której rzeczywiście przez dłuższy czas kręci się intryga, jest Luthien (skądinąd jedna z najsilniejszych bohaterek w fantasy), a i tu pojawiła się głownie dlatego że JRRT pisał historię miłosną.
Tolkien nie zauważał w swoich pracach kobiet, były pewnym dodatkiem, całkiem ładnym i cenionym, ale jednak nie czymś, na czym należało się skupiać. Co więcej, wychował całe pokolenia pisarzy i czytelników, którzy posiłkując się tym obrazem świata, wytaczają argument "przecież w średniowieczu tak było". Nie w średniowieczu. W XIX-XX wiecznych kanonach fantastyki, w których biali faceci z Wielkiej Brytanii, nawet lubiąc i szanując kobiety, nie uważali za interesujące pisać o nich czy z ich udziałem powieści.
Mogę nie lubić Martina z różnych względów (z epatowaniem przemocą i gwałtami na pierwszym miejscu), ale doceniam to, że idzie na przekór trendowi, pisząc historię o kobietach w równym stopniu co o mężczyznach. I jest oczywiście oskarżany o brak realizmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz